Zakochali się w cieniu krematoryjnych kominów, odgrodzeni od świata kolczastym drutem. Z podziemi bloku śmierci Edek śpiewał swojej ukochanej serenady. Udowodnili, że miłość jest silniejsza niż śmierć.
Zakochanie - czułe gesty, patrzenie sobie w oczy, przytulenia, radość z bycia razem. Czy może się przytrafić za drutami obozu zagłady, w miejscu, gdzie w nozdrza wdziera się zapach palonych ciał, a śmierć czyha na każdym kroku? "Obóz koncentracyjny" i "miłość" wydają się być słowami z dwóch różnych porządków świata. A jednak Mala Zimetbaum i Edek Galiński udowodnili, że to miłość, a nie śmierć, ma ostatnie słowo.
19880
Mala Zimetbaum była urodzoną w Polsce Żydówką. Jako dziecko z całą rodziną wyemigrowała do Belgii. We wrześniu 1942 roku wróciła do kraju swojego urodzenia. Nie był to jednak sentymentalny powrót – stała się po prostu numerem 19880 w obozowej kartotece. Choć pozbawiona włosów, ubrań, nazwiska i tożsamości, zachowała swoje wyjątkowe zdolności językowe: świetnie mówiła po francusku i niemiecku, znała też niderlandzki, włoski i polski. W miejscu, gdzie stłoczeni byli ludzie wielu narodowości, jej talent był na wagę złota, dlatego została jej wyznaczona rola obozowego gońca i tłumaczki.
Funkcja wiązała się z nieco lepszymi warunkami – własną celą zamiast wieloosobowych prycz w zawszonych barakach, większym przydział jedzenia. Zazwyczaj więźniowie patrzyli z nienawiścią na funkcyjnych. Z Malą było inaczej. Jej życzliwość, ciepło, uśmiech i urok osobisty sprawiały, że nie dało się jej nie lubić. Swoim charakterem oczarowała zarówno towarzyszki obozowej niedoli, jak i nadzorczynie. Korzystając z tego ostatniego, chwytała się każdej okazji, aby swoją uprzywilejowaną pozycję wykorzystać, pomagając innym więźniom.
531
Edek pochodził z Podkarpacia. Do obozowego piekła trafił z pierwszego transportu, 14.06.1940 r., mając zaledwie 17 lat. Stał się numerem 531. Przystojny, męski, odważny – tak zapamiętali go przyjaciele. Kilka lat więziony był w Auschwitz I, obozie macierzystym. Jako "stary numer" - doświadczony więzień, cieszący się szacunkiem wśród współosadzonych, ale i niektórych oprawców, pod koniec 1943 roku wystarał się o przeniesienie do Birkenau. To miało umożliwić mu od dawna planowaną ucieczkę.
Mala była gońcem, Edek pracował w komandzie instalatorów, więc oboje mieli względną swobodę poruszania się wewnątrz obozu. Kiedy się poznali? Nie wiadomo. Pewnie natknęli się na siebie przypadkiem, jak to często bywa wśród par, poznających się w wolnym świecie. Coś w tym spotkaniu musiało jednak być wyjątkowego, bo zaczęli planować kolejne, i kolejne...
Zakazana miłość
O łączącym ich uczuciu wiedziało wielu więźniów. Niektórych ta miłość oburzała – jak w miejscu, nazwanym później przed Edkowego przyjaciela "odbytnicą świata", można znaleźć miejsce na miłość? Ale oni nie zwracali uwagi na słowa towarzyszy niedoli. Zakochanie przesłoniło im krwawą rzeczywistość obozu. „Kocham i jestem kochana” – takie słowa Mali zapamiętała jedna z jej ocalonych towarzyszek. Edek o miłości nie mówił. Nie musiał – uczucie, które żywił do Mali, miał wypisane na twarzy. Każde spotkanie wiązało się z ryzykiem, mimo to szukali każdej okazji, aby spędzić ze sobą choć chwilę, na moment zapomnieć o dymie krematorium i drutach, otaczających obóz.
Jednocześnie Edek wraz z przyjacielem, Wiesławem Kielarem, dopracowywali plan ucieczki. Od przekupionych SS-manów zdobyli mundur i broń. Pewnego dnia Edek zaskoczył przyjaciela stwierdzeniem, że zamierza uciec razem z Malą. – Żydówka ma małe szanse na przeżycie w Birkenau – tłumaczył. Kielar przyznał mu rację i zdecydował, że swoje miejsce odda kobiecie.
Trzeba było zmienić plan – Edek miał uciec z ukochaną, po czym przekazać mundur na teren obozu, aby i Wiesiek mógł podjąć próbę ucieczki. Wczesnym popołudniem 24 czerwca 1944 r. z obozu w Birkenau wyszedł esesman w stopniu SS-Rottenführera eskortujący niosącą umywalkę więźniarkę. Strażnik przy bramie nawet nie spojrzał na przepustkę – podniósł szlaban i przepuścił konwojenta.
Serenada w bunkrze śmierci
Cieszyli się nią zaledwie dwa tygodnie. Dotarli do wsi Kozy pod Bielskiem. 6 lipca Mala weszła do sklepu i... zniknęła. Edek domyślił się, że wydarzyło się coś złego, zresztą pewnie domyślał się, że listy gończe za nimi zostały dawno rozesłane. Dużo wcześniej podjęli decyzję, że jedno drugiego nie opuści, więc nawet nie próbował uciekać. Zostali aresztowani i przewiezieni z powrotem do piekła Auschwitz, do cel w podziemiach bloku śmierci. Wystarczająco dużo czasu przeżyli w obowie, żeby wiedzieć, że żywi z niego nie wyjdą. Edka wielokrotnie brutalnie przesłuchiwano – SS-mani usiłowali zidentyfikować pomocników ucieczki. Chłopak nie wydał nikogo…
Przez kilka kolejnych dni każdego wieczoru rozgrywała się przejmująca scena - z małego okienka bunkru śmierci rozbrzmiewała serenada, śpiewana donośnym, męskim głosem. Tym śpiewem Edek dawał znać ukochanej, że żyje, pamięta i kocha. Kapo bunkra, łamiąc wszystkie obozowe zasady, umożliwił im spotkanie. Przed śmiercią zdążyli wymienić ostatni uścisk i słowa pożegnania.
"Jeszcze Pols..."
22 sierpnia 1944 roku. Tego dnia jedna szubienica stanęła w obozie męskim, druga - w kobiecym. Przed każdą z nich spędzono więźniów, zmuszonych do oglądania pokazowych egzekucji. Ale tak, jak młodzi zakochani nie godzili się na to, aby zrezygnować z miłości, tak samo nie zgodzili się na śmierć na warunkach oprawców. Przyprowadzony na szubienicę Galiński najpierw sam zeskoczył ze stołka, który miał pod nogami. Postawiony nań z powrotem, zakrzyknął „Jeszcze Pols…”. Okrzyk uwiązł w gardle, na którym zacisnęła się pętla, ale przesłanie młodego więźnia wybrzmiało. Wśród więźniów rozległ się szmer: "Czapki zdjąć". Ryzykując gniew nadzorców, koledzy oddali hołd zamordowanemu, dzielnemu Polakowi.
Wydarzenia w obozie kobiecym były jeszcze bardziej dramatyczne. Eskortowanej pod szubienicę Mali ktoś dostarczył żyletkę, za pomocą której podcięła sobie żyły obu rąk. Według wspomnień niektórych świadków Mala miała jeszcze broczącą krwią ręką spoliczkować jednego z SS-manów. Zakrwawioną, powieziono ją w stronę krematorium. Nie wiadomo, czy zdążyła umrzeć przed wrzuceniem do krematoryjnego pieca, czy spłonęła żywcem...
Po śmierci zakochanych Wiesław Kielar został wezwany przez jednego z nadzorców, od którego otrzymał maleńką paczuszkę. – «Tu nic nie ma – jest tylko nazwisko Edward Galiński, numer 531, Mala Zimetbaum i kępka włosów jej i kępka włosów Edka. To jest ta ostatnia ich pamiątka, bo pisać on nie miał czasu. Tylko prosił, że jeżeli ci się uda przeżyć obóz, jak wrócisz, oddaj te szczątki ojcu» – wspominał słowa Niemca Kielar.
Karteczka, pasek Edka i portret Mali Zimetbaum rysowany przez jakąś więźniarkę kredką, dziś znajdują się w Muzeum, tak jak szczątki tych włosów. Przypominają, że miłość jest silniejsza niż śmierć.
Agnieszka Huf/