Z Joanną Krupską* rozmawia Przemysław Kucharczak
Przemysław Kucharczak: Zrobiła Pani w życiu karierę?
Joanna Krupska: – Tak, mam siedmioro dzieci. Myślę, że to dobry sposób, żeby się zrealizować.
Dziwne rzeczy Pani mówi. Wszyscy dzisiaj powtarzają, że kariera jest udana, kiedy kobieta od rana do nocy siedzi w robocie.
– Jeśli pracuje się w domu, to też jest się od rana do nocy w robocie. Problem dzisiaj w tym, że polskie społeczeństwo nie docenia tej wymagającej wiele wysiłku pracy przy wychowaniu dzieci. Ponieważ ta praca nie jest opłacana, ludzie zaczynają myśleć, że to w ogóle nie jest praca. Mówią, że kobieta w domu „siedzi”. A w rzeczywistości matka jest jednocześnie psychologiem, kierowcą, kucharką, sprzątaczką, nauczycielem. Wykonuje w domu pracę użyteczną dla wszystkich. W języku ekonomii można powiedzieć, że zajmuje się „produkcją kapitału ludzkiego”. A bez kapitału ludzkiego nie będzie narodu, nie będzie gospodarki, nie będzie dobrobytu.
Pani zdaniem trzeba wprowadzić inne przepisy?
– Oczywiście! Dzisiaj państwo dyskryminuje kobiety, które pracują w domu i „produkują kapitał ludzki”. My nie dostaniemy emerytur. A tymczasem to właśnie nasze dzieci będą w przyszłości utrzymywać ludzi, którym emerytury się należą! Państwo wciąż nie dostrzega, że wielodzietność służy całemu społeczeństwu. W innych krajach Unii Europejskiej funkcjonują na przykład „karty dużej rodziny”. Zapewniają m.in. zniżki w komunikacji miejskiej i przy korzystaniu z dóbr kultury. Bez tego wielodzietna rodzina nie może sobie pozwolić na wspólne wyjście do kina, muzeum, do teatru. Albo nawet na basen. Bo koszt biletów za bardzo się zwielokrotnia.
Czy nie brakuje Pani kontaktów z ludźmi, które można znaleźć w większości zakładów pracy?
– No tak, oprócz kontaktu z dziećmi kobieta potrzebuje też partnerskiego kontaktu z dorosłymi. Ja mam dobry kontakt z mężem i z innymi kobietami, które spędzają życie podobnie jak ja. Poszczęściło mi się, bo na mojej ulicy mieszkają aż dwie wielodzietne matki. Jedna moja koleżanka – sąsiadka ma też siedmioro dzieci, tak jak ja. Jesteśmy dla siebie grupą wsparcia. Więc nigdy mi nie brakowało partnerskich
kontaktów.
A spotkało Panią niezrozumienie albo ironia, że ma Pani siedmioro dzieci?
– Kiedy szłam z gromadą dzieci, bywało, że ktoś komentował: „Wykształcona?! I mąż też wykształcony?! I nie alkoholicy? To pierwszy raz widzę”. Ale na ogół budzimy zdziwienie i zaciekawienie całkiem życzliwe. Może też dlatego, że wcale nie wyglądam na smutną i przybitą! Kobiety zadają mi bardzo często dwa pytania: „Czy to wszystko pani?” i „Jak to możliwe, że pani daje sobie radę?”. Lubię takie rozmowy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak