Wbrew urzędowemu entuzjazmowi, dokument, który został przyjęty na konferencji klimatycznej w Bali, praktycznie nie zobowiązuje nikogo do niczego. Jest za to pełen ogólników i życzeń.
Na indonezyjskiej wyspie Bali 14 grudnia zakończyła się ONZ-owska konferencja klimatyczna. Delegaci z prawie 200 państw z całego świata dyskutowali na temat nowego protokołu klimatycznego. Ten poprzedni, podpisany w japońskim Kioto, przestaje obowiązywać w 2012 roku. Prace nad nowym dokumentem zostaną rozpoczęte za kilka miesięcy, a oficjalne podpisanie nastąpi w 2009 roku na konferencji klimatycznej w Kopenhadze. W pierwszych godzinach szczytu protokół z Kioto podpisała ociągająca się z tym do tej pory Australia. Nieugięte pozostały natomiast Stany Zjednoczone. Po długich (konferencja trwała 11 dni) i momentami burzliwych dyskusjach wszystkie państwa zgodziły się na… rozpoczęcie dalszych rozmów w sprawie nowego traktatu. Jak tryumfalnie poinformowano, zgodziły się na to także Stany Zjednoczone.
Chłopiec do bicia
W sprawie klimatu USA są chyba niesłusznie chłopcem do bicia. Zgoda, jako najbardziej uprzemysłowione państwo na świecie nie podpisały protokołu z Kioto. Ale to wcale nie znaczy, że w sprawach klimatu nic nie robią. W USA, szczególnie wśród republikanów, panuje opinia, że protokół z Kioto jest szkodliwy dla gospodarki i nieefektywny. Kilkanaście dni temu w „Dzienniku” strasznie skarcono Amerykę. „Już tylko Ameryka nie chce walczyć o klimat” – mówił tytuł okładkowego artykułu.
W obszernym komentarzu na drugiej stronie gazety szefowa działu opinii pisała, że USA zagrożenia ekologiczne nic nie obchodzą, a supermocarstwo skądś powinno wyskrobać pieniądze na ochronę klimatu. Gwoli wyjaśnienia. USA są krajem łożącym z budżetu największe sumy na badania klimatyczne. Dotychczas wydały na nie więcej pieniędzy niż na program załogowych lotów na Księżyc. Oczywiście każdy dla ochrony środowiska może zrobić więcej, ale nie jest prawdą, że Amerykanów zmiany klimatu „nic nie obchodzą”.
USA są jednym z najszybciej rozwijających się rynków energii odnawialnej. W ogólnym rozrachunku około 8 proc. energii jest w USA produkowanej z „zielonych” źródeł, w Kalifornii „zielona energia” stanowi aż jedną trzecią całości. W czasie niedawnego spotkania w Śląskiej Kawiarni Naukowej w Katowicach prof. Zygmunt Kolenda z AGH w Krakowie mówił, że tempo ograniczania emisji CO2 jest w Ameryce jednym z najwyższych na świecie. Prof. Kolenda zajmuje się matematycznymi symulacjami przepływu masy i energii. Poza tym w przeciwieństwie do niektórych krajów europejskich USA inwestują w energetykę jądrową, a to jedyny z dzisiaj znanych sposobów na obniżanie emisji CO2 na poziomie globalnym, a nie lokalnym.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek