Jest już wreszcie długo zapowiadany koszyk gwarantowanych świadczeń zdrowotnych, czyli katalog usług medycznych, które należą się pacjentowi objętemu obowiązkowym ubezpieczeniem zdrowotnym. Ale żeby koszyk był rzeczywiście gwarantowany, brakuje co najmniej 9 mld zł. Skąd je wziąć?
Z reformy służby zdrowia, wprowadzonej w 1999 r. przez rząd Jerzego Buzka, po- został już tylko pomysł koszyka gwarantowanych świadczeń zdrowotnych. Chociaż przymierzali się do niego kolejni ministrowie zdrowia, nigdy nie było wystarczającej woli politycznej, by go stworzyć. Minister Zbigniew Religa rozumie, że jeśli w służbie zdrowia ma być lepiej, koszyk musi być. Po pierwsze dlatego, żeby skończyć z fikcją, że za 9 proc. składki można leczyć się za darmo na światowym poziomie. Po drugie, by stworzyć jasne zasady finansowania usług medycznych. – Będziemy leczyli każdą chorobę, ale nie będziemy leczyli wszystkimi istniejącymi sposobami – zastrzega minister zdrowia.
To nie jest rewolucja
Ponad sześciuset ekspertów z różnych dziedzin medycyny, w tym także pielęgniarki, przez kilka miesięcy uzgadniało procedury leczenia poszczególnych chorób. – Przy wyborze koszyka świadczeń gwarantowanych eksperci nie kierowali się ich ceną, tylko skutecznością, potwierdzoną badaniami klinicznymi – mówi Norbert Wilk z Agencji Oceny Technologii Medycznych (jednostka podległa Ministerstwu Zdrowia, w której powstał koszyk). – Jednak jeśli istnieją równie skuteczne sposoby leczenia danej choroby, do koszyka wkładali ten tańszy. Przykładowo: NFZ sfinansuje operację resekcji wątroby, ale gdyby pacjent chciał wykonać ją metodą laparoskopową, będzie musiał zapłacić za nią sam. Laparoskopia w tym przypadku jest o wiele droższa, a efekt jest taki sam jak po operacji.
Niestety, w koszyku nie znalazło się wiele nowoczesnych procedur, które są od dawna stosowane w innych krajach Unii Europejskiej. – Podam przykład z mojej działki. Jest już wiele implantowalnych urządzeń mechanicznie wspomagających serce, które w Niemczech, Francji, Szwecji, we Włoszech są stosowane rutynowo. W Polsce ich nie ma i jeszcze długo nie będzie, bo są gigantycznie drogie – mówi prof. Religa.
W sumie do koszyka trafiło 18 tys. procedur medycznych, które należą się pacjentom w ramach płaconej składki. Jeśli eksperci nie potrafili się dogadać, czy daną procedurę powinno finansować państwo, czy nie – odkładali ją do „koszyka zapasowego”, który zostanie poddany pod dyskusję. W blisko tysiącu przypadkach usług na poziomie „luksusowym” albo takich, które nie są ratowaniem życia lub zdrowia pacjenta, lekarze byli zgodni, że nie powinny być finansowane z państwowej kasy.
I tak na przykład za leczenie laparoskopowe przy użyciu sterylizowanych narzędzi zapłaci NFZ. Ale jeśli pacjent zażyczy sobie, by laparoskopię wykonać narzędziami jednorazowego użytku (są bardzo drogie), zapłaci za nią sam. Fundusz nie zafunduje nam też odsysania tkanki tłuszczowej, leczenia otyłości niewynikającej z choroby, wszczepienia implantu zęba, naprawy protez zębowych, krioterapii (leczenia schłodzonym powietrzem), szczepionki przeciwko zapaleniom pochwy ani psychoterapii małżeńskiej. Część metod leczenia będzie finansowana z publicznych pieniędzy tylko przy konkretnych wskazaniach medycznych.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Joanna Jureczko-Wilk