A jeśli usuniemy ciążę, to zagwarantuje mi pan na piśmie, że żona nie umrze na raka? – spytał lekarza Georg. Lekarz był zaskoczony, ale gwarancji nie dał. – To po co zabijać dziecko!? – rzucił Georg. Mimo nacisków lekarzy, mała Miriam cieszy się dziś życiem. Matka też– po drugiej stronie.
Możemy jeszcze trochę pobawić się z Miriam? – pyta Sandra. – Jest po 22. Jeśli jutro rano wstaniecie bez oporu… – próbuje oponować Georg. Sandra chwyta za rękę Miriam i rzuca z uśmiechem: – Wstaniemy. Jeszcze tylko parę minut – zapewniają dziewczynki. – No widzicie, ile w nich energii – ojciec patrzy z dumą na córki. Mogło nie być tu 8-letniej dziś Miriam, gdyby on i pierwsza żona ulegli silnej presji lekarzy. Po wykryciu raka u Grażyny nie dawali cienia szansy na przeżycie dziecka.
Dziecko i guz do usunięcia
Grzegorz przyjechał do Niemiec we wrześniu 1989. Miał 29 lat i jeszcze wszystko przed sobą, żeby cieszyć się rodziną. Cztery lata później ślub z Grażyną był spełnieniem długich poszukiwań. Oboje pochodzili z Rudy Śląskiej, zamieszkali razem po zachodniej stronie Odry. Pierwsza córka, Sandra, rozwijała się prawidłowo, więc optymizm młodego małżeństwa wydawał się czymś trwałym. – Żona początkowo nie brała pod uwagę drugiego dziecka – mówi Grzegorz, tutaj znany jako Georg – ale stopniowo wchodziliśmy w życie wiary i nie odrzucaliśmy takiej możliwości – dodaje.
Kiedy okazało się, że Grażyna nosi w sobie kolejne życie, jednocześnie lekarze stwierdzili raka piersi, którego trzeba było natychmiast usunąć. – Wtedy poczułem, że ciąża była dla lekarzy czymś, co przeszkadza – wspomina Georg. – Prawie natychmiast dostaliśmy propozycję usunięcia ciąży. Mówili nam, że jest poważną przeszkodą w leczeniu. Żona i ja stanowczo odmawialiśmy – mówi. Zaczęli więc podróż po kolejnych, coraz wyższych instancjach kliniki, kończąc na dyrektorze. Wszędzie padał ten sam argument: trzeba usunąć ciążę, bo nie ma szansy na przeżycie dziecka, a matce dawali 50 proc. szans na przeżycie porodu.
Zabieg bez gwarancji
Georg z trudem wydobywał z siebie słowa, Grażyna stała obok i płakała. Oboje przeżywali jakąś walkę wewnętrzną. – Miałem mętlik w głowie, próbowałem modlić się do Boga, żeby znaleźć jakieś argumenty i przekonać lekarzy, że to nie jest wyjście – Georg wygląda tak, jakby był znowu w tej klinice. Nie ukrywa, że czuł wtedy psychiczna presję: wykształceni ludzie mówią mu, że to jedyny ratunek, więc po co wdawać się w dyskusję, jeśli wiedzą lepiej. W końcu poczuł jakaś wewnętrzną jasność i zapytał wprost lekarza: – A jeśli usuniemy ciążę, to zagwarantuje mi pan na piśmie, że żona nie umrze na raka? Lekarz nie spodziewał się takiej reakcji. Oczywiście żadnej gwarancji nie mógł dać. – To po co zabijać dziecko!? – wykrztusił Georg, ale poczuł też, że stoi pewniej na ziemi. W duchu dziękował Bogu za nagłe olśnienie. – Jeśli usuniemy ciążę, a potem jeszcze żona umrze, to będę miał dwa życia na sumieniu – mówił stanowczo coraz bardziej zaskoczonemu lekarzowi. – Czułem wtedy w środku, że trzeba zdać się na wolę Bożą – mówi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina