Sześćdziesiąt lat temu odbyły się pierwsze powojenne wybory. Okazały się końcem zachowywania pozorów demokracji. Polska była później całkowicie w rękach komunistycznej dyktatury, sprawowanej przez ludzi wyznaczanych przez Moskwę. Kolejne wybory były już całkowitą fikcją
Muzykę z Polski słyszę.
Radosne krzyki tłumu.
Dolatują z Warszawy
Do mego sitting-roomu.
Owacje słyszę donośne,
Triumf – na krótkiej fali.
Wygrali tam demokraci
A faszyści przegrali.
Tak na początku 1947 roku pisał Marian Hemar, lwowski poeta na londyńskim wygnaniu. Kpił z zachodniej opinii publicznej, która nic nie rozumiała z tego, co w tym czasie działo się w Polsce. Tylko polscy emigranci, bezsilnie zaciskając pięści, obserwowali los ujarzmionego narodu, wydanego na pastwę sowieckiego bezprawia.
Wybory, które miały odbyć się w Polsce i przesądzić o jej kształcie ustrojowym, zapowiadano od dawna. Gdy w lutym 1945 roku w Jałcie kończyły się obrady konferencji tzw. wielkiej trójki, komuniści obiecywali, że przeprowadzą wybory w trzy miesiące po zakończeniu działań wojennych. W czerwcu 1945 roku, po zakończeniu wojny w Europie, gdy w Moskwie trwały negocjacje nad powołaniem Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej, obiecywali wybory wczesną jesienią.
Gdy objęli władzę w Polsce, jednak dla zmylenia zachodnich aliantów zmuszeni byli zgodzić się na przyjazd do kraju Stanisława Mikołajczyka, uznali za konieczne odłożenie terminu wyborów na połowę 1946 roku.
Wobec poparcia, jakie w krótkim czasie uzyskał Mikołajczyk, i kierowana przez niego partia, oraz wobec siły oporu antykomunistycznego podziemia zdecydowali się zorganizować w czerwcu 1946 „ludowe referendum”, mające stać się próbą generalną przed prawdziwymi wyborami. Dopiero w listopadzie 1946 roku, półtora roku po kapitulacji Niemiec, komuniści zdecydowali się wyznaczyć termin wyborów na 19 stycznia 1947 roku.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Ryszard Terlecki, historyk, dyrektor IPN w Krakowie