Plac zabaw, rozmowa trzech uroczych, ubranych w różowe krynolinki, pięciolatek: – Ja będę królewną – rzuca pierwsza. – A nie, k…, bo ja – mówi druga. – O nie, k…, ja zostanę królewną – ucina „dyskusję” trzecia. Szokujące?
Szokujące? To dobrze, bo przebywający na placu zabaw dorośli po prostu się zaśmiali.
Z językiem obscenicznym, brutalnym, brudnym wręcz, stykamy się na co dzień. W tramwaju, gdy naburmuszony pan Kazio, motorniczy, posyła „wiązankę” opieszałemu pieszemu, w szkołach (moja łacinniczka, podczas lekcji, doskonale łączyła łacinę klasyczną z podwórkową…), w filmie (cytaty z „Psów” Pasikowskiego, nie wiedzieć czemu, łatwo zapadają w pamięć), w sztuce (wyznacznikiem odpowiedniego poziomu „alternatywności” musi być choćby jeden bluzg w tekście).
O kulturze języka prasy i mediów elektronicznych (a konkretniej braku kultury), można mówić długo. Tak jak i o języku naszych polityków, którzy powinni świecić językowym przykładem, a rumienią się co najwyżej ich słuchacze. Groteskową wyliczankę zakończmy truizmem: z polszczyzną nie dzieje się najlepiej. Bluzg nie tylko jest wszędzie, ale co gorsza… powszednieje. Przestaje razić, niepostrzeżenie staje się nasz własny, swojski, normalny. I nawet kiedy podczas spowiedzi mówimy: „używałem brzydkich wyrazów”, to brzmi to jakoś tak infantylnie, sztubacko i nieszkodliwie. I prawie nie ma „mocnego postanowienia poprawy”.
Kto pobrudził język?
Wyrazy obsceniczne istniały zawsze – w każdej kulturze i w każdym czasie. I nie oszukujmy się, będą istniały nadal. Pół biedy, gdy używane sporadycznie – „wyrwało mi się, byłem zdenerwowany”, pół biedy, gdy przez tych, którzy używają zazwyczaj języka bardziej wysublimowanego. Gorzej gdy, tak jak we współczesnej Polsce, bluzg wkrada się w każdy zakamarek naszego życia. A wyeliminować go trudno, bo przyczyn wulgaryzacji polszczyzny jest wiele. I jedna poważniejsza od drugiej.
Na współczesny język polski duży wpływ miała nasza historia: przetrzebienie inteligencji w latach wojny i tuż po niej, powstanie nowomowy – języka zakłamanego, sztywnego, używanego w sytuacjach oficjalnych z jednej strony, a upowszechnienie polszczyzny potocznej – w sytuacjach nieoficjalnych, z drugiej. Wydarzenia 1989 r. doprowadziły do demokratyzacji życia w Polsce, a co za tym idzie, do demokratyzacji kultury i języka. Zniesienie cenzury sprawiło, że każdy mógł mówić, co chciał i jak chciał. A jak wiadomo, nie każdy chciał i umiał mówić poprawnie. A ponieważ do mediów, które zaczęły odgrywać coraz ważniejszą rolę, przyszli młodzi – często niedouczeni lub operujący językiem ulicy, ich język stał się obowiązującym wzorcem. Polszczyzna potoczna, którą posługiwaliśmy się w sytuacjach nieoficjalnych, weszła na salony.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska