Sejm rozważa, czy za urodzenie dziecka rodzice otrzymają 1000 złotych jednorazowego zasiłku. Piękny gest. Tylko co to da rodzinom?
LPR uprzedziła rząd i 24 listopada w Sejmie odbyło się pierwsze czytanie ich projektu ustawy. Rząd Kazimierza Marcinkiewicza przewiduje zwiększenie kwoty wypłacanego zasiłku porodowego, jego wysokość uzależniając od kondycji budżetu. „Becikowemu” sprzeciwia się SLD. Dla lewicy koronnym argumentem przeciw zasiłkom porodowym jest to, że może go (potencjalnie) uzyskać Jan Kulczyk, albo – o zgrozo! – Roman Giertych.
Projekt ustawy skrytykowało również PO. Platforma zwraca uwagę na koszty i małą skuteczność takiej formy wspierania rodzin z dziećmi. Skoro w ubiegłym roku przyszło na świat 356 tysięcy Polaków (o niemal 190 tysięcy mniej niż w 1990 roku), to w budżecie państwa na zasiłki porodowe trzeba przewidzieć minimum 350 milionów złotych rocznie. Skąd wziąć pieniądze?
– Zaoszczędzi się na administracji – ripostują posłowie PiS i LPR. Tymczasem ekonomiści wszczęli alarm, że to nie wystarczy. Dlatego rozważano wariant z podwyżką akcyzy na benzynę. Kazimierz Marcinkiewicz na razie zaniechał obciążania kosztami „becikowego” kierowców, ale nie wiadomo, na jak długo…
Dla kogo ta melodia?
Pomysłodawcy przekonują, że tysiączłotowa nagroda za urodzenie dziecka skłoni Polaków do rodzenia i uratuje kraj przed kryzysem demograficznym. Ale bądźmy poważni – do kogo adresowana jest ta „oferta”? Do tych, którzy nie mają dzieci, bo „ich na to nie stać”? Do rodzin wielodzietnych? Młodzi odkładają myśl o potomstwie na później. Najpierw chcą znaleźć pracę, mieszkanie, urządzić się. Potem zwykle starcza im czasu i sił tylko na jedno dziecko. Cóż znaczy w tej sytuacji tysiąc złotych w obliczu wszystkich wydatków związanych z wychowaniem dzieci!? Miesięczny koszt utrzymania niemowlęcia sięga obecnie 1200 złotych! Eksperci z Rządowej Rady Ludnościowej oceniają zaś, że wychowanie dziecka w Polsce kosztuje rodziców minimum 150–200 tysięcy zł.
Uwertura do podatków?
Rodziny potrzebują naprawdę sprawiedliwego oszacowania, w jakim stopniu ponoszone przez nie koszty wychowania i wykształcenia dzieci godne są współfinansowania przez resztę społeczeństwa. Jeśli dzieci rodzone teraz są rodzajem gwarancji dla pokolenia wyczekującego emerytury, to wypada również nie zadłużać się na ich konto. W Niemczech bardzo dobrze sprawdza się system uzależniający wysokość przyszłej emerytury od ilości wychowanych w rodzinie dzieci.
Rodzice czwórki czy piątki dzieci płacą podatki od zarobków. Kiedy pracują więcej i ciężej (z uszczerbkiem dla wychowania dzieci) ostatecznie ich wysiłek i tak zostanie skonsumowany przez fiskusa. Nie ich liczna rodzina odniesie korzyść, ale nadopiekuńcze państwo, inkasując wyższe podatki.
Najwyższy przyrost w Europie ma obecnie… Skandynawia. W Norwegii kobiety pracujące mogą skorzystać z 42-tygodniowego urlopu pełnopłatnego lub 52-tygodniowego urlopu płatnego w 78 proc. W Szwecji po urodzeniu dziecka matka lub ojciec mogą wziąć roczny, płatny urlop rodzicielski. Zasiłek wynosi 85 proc. wynagrodzenia z ostatnich 6 miesięcy przed urodzeniem dziecka, a w tym czasie rodzice mogą udoskonalać umiejętności zawodowe. Także w Irlandii co miesiąc 140 euro dodatku na każde dziecko otrzymują nie tylko obywatele kraju, ale wszyscy pracujący. W Polsce matka wraca do pracy po 18-tygodniowym urlopie macierzyńskim. Licząc na to, że jej nie straci „za karę, że urodziła dziecko”.
Jakimś rozwiązaniem mogą być kwoty wolne od podatku. – Choć nie są one same w sobie polityką prorodzinną, to znoszą to, co dzisiaj ma miejsce w Polsce, czyli taką politykę antyrodzinną, gdzie osoby posiadające dzieci są bardziej obciążone fiskalnie; poza tym kwoty wolne od podatku są powszechne – twierdzi Stanisław Kluza, główny ekonomista Banku Gospodarki Żywnościowej. Dlaczego przy dorocznym rozliczaniu podatku nie brać pod uwagę liczby dzieci w rodzinie?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Sebastian Musioł