Nie było zaskoczenia. Większość Francuzów (56 procent) opowiedziała się przeciw traktatowi konstytucyjnemu Unii Europejskiej.
To nie jest klęska samej idei Unii, raczej pewnego projektu politycznego, wymyślonego przez polityków, którzy najwyraźniej rozminęli się z wolą i odczuciami obywateli.
Wynik referendum nie jest sensacją, za to sporym zaskoczeniem dla euroentuzjastów okazał się przebieg kampanii poprzedzającej głosowanie. Była ona do bólu partykularna, skupiona głównie na przyziemnych, wewnętrznych problemach, bezwzględna dla nowych członków UE. Czego w jej trakcie dowiedzieliśmy się od Francuzów? Że nie są zadowoleni z rozszerzania Unii, ze swobodnego przepływu ludzi i towarów (czyli tego, co miało być istotą wspólnego rynku), że boją się polskiego hydraulika, który zabiera im miejsca pracy, i że bardzo nie lubią swojego rządu. O tym, jak ma wyglądać Unia przyszłości, mówiono niewiele w mediach, a na wiecach w ogóle.
Nie pomogło 125 milionów euro wydanych – między innymi – na dostarczanie do każdego domu egzemplarza konstytucji. Mieszkańcy Francji nie docenili kilkuletniego wysiłku redakcyjnego członków Konwentu Europejskiego i w swej większości uznali ich dzieło za bubel. To zimny prysznic dla polityków z Brukseli i Strasburga, którym wydawało się, że metodą eksperckich analiz i gabinetowych układów można stworzyć produkt, który – przy odpowiedniej promocji – da się dobrze sprzedać. Jak w supermarkecie.
Klęska tego projektu była nieunikniona, bo traktat przypominał budowę domu… od dymu z komina. Jego autorzy jak ognia unikali dyskusji o wartościach podstawowych, które tworzą fundament Europy. Wikłając się w piętrowe kompromisy, stworzyli dokument mętny i wieloznaczny (właśnie jak dym z komina), o wszystkim.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Piotr Legutko