Niedawno Ziemię w niewielkiej odległości minęły dwie asteroidy. Inżynierowie z NASA próbują znaleźć sposób na niszczenie obiektów, które zagrażają Ziemi.
Dana Trumana, jednego z szefów NASA, oblał zimny pot, gdy zdał sobie sprawę z tego, co ma przed swoimi oczami. Od dłuższego czasu tępym wzrokiem wpatrywał się w dokładne wyliczenia trajektorii lotu zauważonej kilka dni wcześniej asteroidy. Czy tak ma wyglądać koniec ludzkości? – zastanawiał się. Nie mógł wprost uwierzyć, że ma nastąpić tak szybko. Co robić – myślał gorączkowo. Kolejne narady, kolejne konsultacje – czy one mają jeszcze sens? W kierunku Niebieskiej Planety pędziła asteroida „wielka jak cały stan Teksas”. Jeżeli dojdzie do kolizji, zagłada ludzi, ba, całego życia na Ziemi jest przesądzona. I to już za 18 dni!
Dan Truman nigdy nie był szefem NASA. To postać fikcyjna, jeden z bohaterów głośnego przed kilku laty hollywoodzkiego przeboju kinowego „Armageddon”. Jak to w amerykańskiej superprodukcji, w ciągu 18 dni udało się zmontować, wyszkolić i wysłać w kierunku asteroidy dwie misje kosmiczne. Całością dowodził grany przez Bruce’a Willisa twardziel Harry Stamper – najlepszy nafciarz i specjalista od wierceń na ziemi. W pędzącej asteroidzie wywiercono otwór, wrzucono do niego ładunek jądrowy i odpalono go. Poskutkowało. Kawałki tego, co po olbrzymiej skale pozostało, ominęły Ziemię. Życie ocalało.
Minęły o włos
Jedno jest pewne. Ładunki jądrowe nie rozwiązałyby problemu, a o „wielkiej jak cały Teksas” asteroidzie astronomowie wiedzieliby lata przed potencjalną kolizją, a nie 18 dni przed nią. Co by się jednak stało, gdyby w kierunku Ziemi rzeczywiście leciała olbrzymia asteroida? Odpowiedź może niektórych zaniepokoić. Nie stałoby się nic, bo dzisiaj nie istnieje żaden system, ba, nawet pomysł czy projekt systemu obrony przed nadlatującymi w kierunku Ziemi obiektami. Jedyne, co robimy, to biernie przyglądamy się ruchowi obiektów w kosmosie i rejestrujemy niepokojące przypadki.
Gdyby któraś z podejrzanych asteroid czy komet znalazła się na kursie kolizyjnym z naszą planetą, ludzkość byłaby bezradna. Kilka dni temu w pobliżu Ziemi przeleciały dwie asteroidy. Nie były ogromne. Jedna (2010 RX30) miała średnicę 19 metrów, druga (RF12 2010) około 14 metrów. Ta większa minęła nas w odległości około 250 tys. kilometrów, a druga niecałych 80 tys. kilometrów. To naprawdę bardzo mało. Dla porównania Księżyc okrąża Ziemię w odległości około 390 tys. km. Gdy na początku XX wieku na syberyjską tajgę spadł meteoryt wielkości kilkudziesięciu metrów (a więc około 2 razy większy niż te, które właśnie nas ominęły), fala uderzeniowa powaliła las w promieniu 40 kilometrów. Gdyby asteroidy sprzed kilku dni uderzyły w miasto, mogłyby je częściowo zniszczyć.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek