Ponad 1200 kilometrów. 7,5 mld euro budżetu. Budowa Gazociągu Północnego to jedno z największych wyzwań technologicznych w naszej części Europy. Właśnie rusza jego budowa. Będzie się wydłużał o 3 km dziennie.
W listopadzie na budowę gazociągu bałtyckiego zgodziły się rządy Finlandii i Szwecji. Wcześniej zielone światło dla projektu zapalił rząd Danii. Niemcy i Rosjanie zgodzili się już dawno. Dzisiaj w zasadzie nie ma sposobu na zatrzymanie inwestycji. Wiosną 2010 roku rozpocznie się budowa gazociągu. Pierwsza nitka zacznie przesyłać gaz z Rosji do Niemiec pod koniec 2011 roku, a druga rok później. Docelowo rurami będzie płynąć 55 mld metrów sześciennych gazu rocznie. Dla porównania – zapotrzebowanie całej Polski to około 14 mld metrów sześciennych rocznie.
Miny na dnie
Choć polityczne warunki do rozpoczęcia inwestycji zostały spełnione dopiero przed kilkunastoma dniami, od kilku lat firmy z różnych krajów prowadzą badania dna Bałtyku, gdzie ma przechodzić gazociąg. Kilka tysięcy stron liczy raport o wpływie inwestycji na środowisko. Obowiązek jego sporządzenia leży po stronie inwestora, czyli spółki Nord Stream. A ten twierdzi, że nie ma ekologicznych przeciwwskazań, by inwestycję rozpocząć. Choć eksperci z wielu krajów mają odmienne zdanie, wygląda na to, że Nord Stream zatrudnił takich, którzy problemu nie widzą. O ile oczywiście uda się oczyścić dno w okolicy rury. Przed kilkoma dniami rozpoczęło się rozminowywanie Bałtyku. Simon Bonnell, szef działu prac badawczych w Nord Stream, wyjaśnił, że prace rozpoczęły się w Zatoce Fińskiej, 30 km na południe od Helsinek. Jako pierwsza została zdetonowana, ważąca 150 kg, radziecka mina z czasów II wojny światowej. Dwa kilometry dalej leży kolejna. I tak jedna po drugiej, wszystkie muszą zostać usunięte. Ile ich jest? Podobno około 70. Ta liczba może być jednak mocno zaniżona. Pod koniec lat 40. XX wieku (choć wojska NRD robiły to jeszcze pod koniec lat 60. XX wieku) w Bałtyku topiono wyprodukowane na potrzeby II wojny światowej niemieckie arsenały. W tym arsenały chemiczne. Wyładowane po brzegi bombami, minami, pociskami, a nawet granatami statki płynęły i wyrzucały do wody zapakowaną w drewniane skrzynie broń. Skrzynie dryfowały czasami wiele kilometrów, niektóre były wyrzucane na brzeg. Broni, którą w ten dosyć niekonwencjonalny sposób postanowiono się pozbyć, było tak dużo, że czasami – zamiast wyrzucać ładunek za burtę – zatapiano cały statek. Tylko w rejonie na wschód od duńskiej wyspy Bornholm leżeć powinno prawie 8 tys. ton bomb lotniczych, z czego 6 tys. ton wypełnionych jest trującym iperytem, 900 ton związkami arsenu, 600 ton adamsytem, a 500 ton chloroacetofenonem. W sumie Rosjanie w latach 1947–1948 zatopili w Bałtyku do 50 tys. ton chemicznych środków bojowych, znalezionych w strefie okupacyjnej.
Statek-platforma
Wyłowienie arsenału chemicznego nie będzie proste, a może być niemożliwe. Dzisiaj porozrzucane na dnie ładunki przykryte są warstwą mułu i osadów. Na wielu obszarach Bałtyku strefa przydenna jest martwa. Skorodowane pojemniki powodują, że trucizna wydostaje się na zewnątrz. Eksperci obawiają się, że prace przy dnie spowodują zmącenie osadów i rozprowadzenie trucizn w całym akwenie. Broń chemiczna była topiona zwykle w południowo-zachodniej części Bałtyku. Z kolei część północno-wschodnia jest naszpikowana minami. Nord Stream rozpoczął oczyszczanie dna pod gazociąg właśnie od detonacji min. Nie wiadomo, kiedy rozpoczną się prace przy unieszkodliwianiu ładunków chemicznych. Dzisiaj można to zrobić bez wyciągania ich na powierzchnię. Koszty takiego przedsięwzięcia ocenia się na 5,5 mld euro. Inwestorzy twierdzą, że ze wstępnych badań wynika, że na trasie gazowej rury nie ma cmentarzysk broni chemicznej. Obrońcy środowiska pytają, jak to możliwe, skoro rury mają omijać Bornholm od południa, biegnąc dokładnie tam, gdzie do dzisiaj rybakom zdarza się wyławiać skorodowane i podziurawione beczki z amunicją chemiczną.
Oficjalna wersja jest taka, że dno Bałtyku zostanie oczyszczone i przygotowane pod położenie gazowej rury w ciągu następnych kilku miesięcy. Od późnej wiosny, może od lata, ma rozpocząć się rozkładanie rur. Tym zajmą się Włosi. Największy na świecie, 200-metrowy statek-platforma, służący do budowy podwodnych rurociągów, będzie układał trzy kilometry gazociągu na dobę. Do platformy 12-metrowej długości rury będą dowożone statkami transportowymi. Na pokładzie ruchomej platformy będą spawane od środka i na zewnątrz. Szczelność każdego ze spawów będzie sprawdzana ultradźwiękowo. Wystający z platformy podajnik będzie umieszczał połączone rury pod wodą. A te będą opadały na dno. Proces jest całkowicie zautomatyzowany, a mimo to na statku-platformie pracować może ponad 400 ludzi.
Skąd wziąć gaz?
Jeżeli codziennie układane będą 3 km gazociągu, jeżeli nie wystąpią żadne komplikacje czy opóźnienia, ułożenie 1220-kilometrowego odcinka rurociągu zajmie rok i jeden miesiąc. W sumie połączonych ze sobą będzie ponad 100 tys. rur. Ich kolejność jest ściśle określona. Rury nie będą takie same. W zależności od głębokości, na jakiej zostaną umieszczone, będą miały różną grubość powłoki. Powód jest prosty. Na różnych głębokościach panują różne ciśnienia. Ciśnienie gazu wewnątrz gazociągu będzie wynosiło 220 atmosfer.
Rury zostaną wyprodukowane w Rosji i w Niemczech. Wszystkie będą miały średnicę wewnętrzną wynoszącą 1,4 m. Wewnętrzna warstwa to stal. Jej grubość będzie wynosiła od 2,7 do ponad 4 cm. Później przyjdzie około 3 mm warstwy ochronnej i w końcu od 6 do 11 cm żelbetu. W sumie od 8 do ponad 15 cm grubości musi wytrzymać ciśnienie, jakie panuje na dnie Bałtyku. Rury muszą też być na tyle ciężkie, by ruchy wody przy dnie nie powodowały ich przesunięć. Gazociąg musi być stabilny.
Nord Stream ma zgodę polityczną głównych graczy, czyli rządów krajów, przez których strefy ekonomiczne gazociąg będzie prowadzony. Ale to nie oznacza, że wszystkie problemy zostały już rozwiązane. Pozostają dwie kwestie kluczowe, o których nieczęsto się mówi. Spółka nie ma pieniędzy na budowę supergazociągu. Koszty 7,5 mld euro są mocno niedoszacowane. Już dzisiaj mówi się, że inwestycja pochłonie przynajmniej 10 mld euro. Takie kwoty będzie trzeba od kogoś pożyczyć. I problem drugi, znacznie istotniejszy. Nie do końca wiadomo, co gazociągiem będzie przesyłane. Złoża, do których rurociąg będzie przyłączony, nie mają aż tyle gazu. Być może uda się z nich uzyskiwać odpowiednią ilość surowca, ale dopiero około 2016 roku.
Na zatrzymanie zbyt późno
Dzisiaj wydaje się, że Rosja i Niemcy zostaną połączone rurą gazową w drugiej połowie 2011 roku. Wtedy przeprowadzone zostaną ostateczne próby szczelności (przeprowadza się je, wpompowując do instalacji gigantyczne ilości azotu) i gazociąg zostanie wypełniony gazem. Do zasilania gigantycznych tłoczni i całej infrastruktury po stronie rosyjskiej i niemieckiej trzeba będzie wybudować dwie elektrownie. W czasie eksploatacji gazociągu co jakiś czas do jego wnętrza wprowadzane będą specjalne automatyczne roboty (PIGs, czyli pipeline inspection gauge), które będą testowały rury od środka. Mogą się tam poruszać bez zakręcania gazociągu. Z zewnątrz rurociąg będą monitorować roboty podwodne. Premier Rosji Władimir Putin obiecał, że ochroną gazociągu zajmie się Rosyjska Marynarka Wojenna. I to kolejny argument, jaki przytaczają przeciwnicy inwestycji. Gazociąg spowoduje, że Bałtyk w pewnym sensie stanie się akwenem zmilitaryzowanym. Te wszystkie argumenty są jednak nieistotne. Gazociąg Północny budują firmy z ośmiu krajów. Włosi, Francuzi, Norwegowie, Duńczycy i Szwedzi. Oczywiście Rosjanie i Niemcy. Zaangażowani są także Szwajcarzy. Zresztą spółka Nord Stream zarejestrowana jest właśnie w Szwajcarii. Zbyt wiele krajów, zbyt wielkie pieniądze, zbyt wysoka polityka, by zatrzymać inwestycję. Nawet jeżeli z ekonomicznego punktu widzenia jest to wyrzucanie pieniędzy. W końcu gaz z Rosji do Europy można wysyłać znacznie taniej, niż budując rurę na dnie Bałtyku.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek