Sprawa jest w zasadzie przesądzona. Wrocław nie dostanie Europejskiego Instytutu Technologicznego. Teraz jest tylko pytanie, za ile tę porażkę sprzedać.
Europejski Instytut Techno- logiczny ma być odpowiedzią Europy na innowacyjną i technologiczną dominację USA. Ma być miejscem, w którym za duże pieniądze będą rozwiązywane największe problemy technologiczne Starego Kontynentu. Co na przykład? Europa jest uzależniona od dostaw surowców energetycznych. Istnieje wiele projektów, które to uzależnienie mogłyby zmniejszyć, ale ich wprowadzenie czy chociażby badanie wymaga wspólnych wysiłków. Nie tylko finansowych, ale także intelektualnych. EIT ma być flagowym okrętem europejskiej myśli naukowej i technicznej. Ma być poligonem doświadczalnym, na który Bruksela nie będzie szczędziła pieniędzy. Miód na serce…
Co tracimy?
Jednym z miast, które o instytut się starały, był Wrocław. Inne to Budapeszt, Wiedeń wspólnie z Bratysławą, niemiecka Jena oraz hiszpańskie Sant Cugat del Valle. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że budowa w Polsce takiego ośrodka byłaby dla naszego kraju więcej niż wskazana. Polska gospodarka jest najmniej innowacyjna ze wszystkich gospodarek unijnych. Budowa funkcjonującego według zachodnich standardów ośrodka naukowego na pewno byłaby też ożywcza dla całej polskiej nauki (której sposób działania daleki jest od tych standardów). Decyzja o wskazaniu siedziby EIT miała zostać podjęta w czasie posiedzenia unijnych ministrów ds. nauki 30 maja br. Dyskusja trwała pięć godzin. W jej czasie formalnie nie głosowano, ale każdy miał czas na zajęcie stanowiska. Efekt? 20 ministrów nauki zadecydowało, że instytut powinien powstać w Budapeszcie. Sześciu przy Węgrzech się nie upierało, ale zależało im na tym, by decyzja została podjęta w czasie trwającego posiedzenia. Polska jako jedyny kraj sprzeciwiła się lokalizacji EIT w Budapeszcie.
Dług wdzięczności niespłacony
Czy Polska jest znowu hamulcowym Europy? Sprawa jest bardziej skomplikowana. Ale po kolei. Decyzji 30 maja formalnie nie podjęto (choć nieformalnie już jest po zawodach). Kolejna szansa to 18 czerwca. Jeżeli nawet wtedy się nie uda, to sprawa ląduje na szczycie przywódców Unii, który się odbędzie 19 i 20 czerwca. Po nieformalnie przegranym dla Polski spotkaniu minister Kudrycka mówiła, że zablokowała decyzję, bo rząd „chce więcej czasu”. Naiwnością byłoby sądzić, że minister ma nadzieję przekonać 20 ministrów i tym samym odwrócić kartę. Chodzi raczej o czas na… załagodzenie dosyć kłopotliwej sytuacji. Zwykle wtedy strona polska powinna myśleć nad ofertą dla Węgrów w zamian za poparcie Budapesztu. To normalna zasada. Dzisiaj ja ustąpię tobie (Polska Węgrom), a jutro ty poprzesz mnie. Warto mieć u partnerów dług wdzięczności. Kłopot w tym, że to my mieliśmy u Węgrów dług sprzed kilku lat. W 2004 roku Warszawa i Budapeszt starały się o lokalizację agencji ds. zarządzania granicami – Frontex. Warszawa miała się wtedy umówić z przedstawicielami Węgier, że przy następnej okazji poprze kandy-daturę Budapesztu w staraniu o kolejną europejską instytucję. Frontex umieszczono w Warszawie, a… Polska Budapesztu nie poparła. Węgrzy przypomnieli to teraz. I Polska przegrała. Minister Kudrycka powiedziała po spotkaniu, że o przeszłych zobowiązaniach nie wiedziała. Tłumaczenie przedziwne i dla Polski kompromitujące. Czas do kolejnej rundy rozmów (prawie trzy tygodnie) powinien zostać wykorzystany na załagodzenie kłopotliwej sytuacji. Na dogadanie się z Węgrami i na opracowanie sposobu wyjścia z niej z twarzą.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek