Rozpylanie siarki w stratosferze ma schłodzić Ziemię – twierdzi znany chemik. Pomysłów, jak powstrzymać ocieplający się – zdaniem niektórych naukowców – klimat, jest coraz więcej. Każdy oryginalny, każdy drogi i nierealny. I każdy potencjalnie niebezpieczny.
Paul J. Crutzen pracuje w prestiżowym Max--Planck-Institut für Chemie w Niemczech i jest jednym z najbardziej znanych chemików atmosfery na świecie. Za badania warstwy ozonowej został w 1995 roku uhonorowany Nagrodą Nobla. Jego pomysł, by w stratosferze rozpylać siarkę – jak sam mówi – jest wyrazem desperacji spowodowanej brakiem międzynarodowych wysiłków na rzecz ograniczania emisji gazów cieplarnianych.
Kosmiczne zajączki
Około 30 procent energii niesionej przez promienie słoneczne jest odbijane od powierzchni Ziemi z powrotem w przestrzeń kosmiczną. Cząsteczki gazów cieplarnianych, takich jak CO2, ale znacznie bardziej H2O i metanu, magazynują część tej energii i w ten sposób podnoszą temperaturę atmosfery. Ten proces jest jak najbardziej naturalny, a bez efektu cieplarnianego temperatura Ziemi spadłaby o kilkadziesiąt stopni. Kłopot zaczyna się, gdy atmosfera zatrzymuje zbyt wiele energii. Wtedy najlepiej byłoby zmniejszyć ilość gazów cieplarnianych. Gdyby to się jednak nie udało – mówią naukowcy – powinniśmy mieć jakieś pomysły w zapasie. I mają. Niektóre z nich nadają się tylko do realizacji na planie filmowym. Budowanie w przestrzeni kosmicznej olbrzymich przysłon, wodowanie sztucznych wysp pokrytych odblaskową warstwą czy układanie luster na pustyniach.
Kwaśne przyjęcie
Kilka miesięcy temu pojawił się projekt, by w stratosferze (czyli ponad 10 km nad naszymi głowami) rozpylać duże ilości siarki. Miałoby to spowodować intensywniejsze odbijanie promieni słonecznych, jeszcze w atmosferze, zanim dotrą one do powierzchni Ziemi. Taki mechanizm działa doskonale od milionów lat i został skopiowany wprost z natury. W ten sposób ochładzają klimat wybuchy wulkanów. Gdy w 1991 roku wybuchł na filipińskiej wyspie Luzon wulkan Pinatubo, do atmosfery zostało uwolnionych około 10 milionów ton tlenków siarki.
To spowodowało ochłodzenie planety o około 0,5 st. C. Crutzen obliczył, że aby zniwelować efekt cieplarniany, trzeba rozsiać około 5,3 milionów ton siarki. Tak ogromne jej ilości wynosiłyby setki automatycznych rakiet. Podwyższony poziom pierwiastka trzeba byłoby cały czas uzupełniać, bo siarka w stratosferze utrzyma się najwyżej kilkanaście miesięcy. Koszt pojedynczego „zasiarczenia” to około 50 miliardów dolarów. Ale nie tylko wysokie koszty czynią projekt co najmniej dyskusyjnym.
Z niebieskiego niebo stałoby się białe, a to tylko z pozoru różnica czysto estetyczna. Zmieniłaby się charakterystyka docierającego do powierzchni Ziemi światła, czyli inne długości fal świetlnych byłyby przez atmosferę przefiltrowywane. Na pewno miałoby to wpływ na wegetację roślin. Najgorszy jest jednak problem kwaśnych deszczy. Tlenki siarki (ale także np. tlenki azotu) rozpuszczając się w wodzie, tworzą kwasy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek, doktor fizyki, dziennikarz naukowy, stały współpracownik Radia eM