Czy Grenlandia stanie się znowu zieloną wyspą? Czy raczej upodobnimy się do Eskimosów? Podczas gdy większość ekologów straszy efektem cieplarnianym, część naukowców ogłasza nadejście nowej epoki lodowcowej.
Klimat Ziemi konsekwentnie ociepla się. Jesteśmy oswajani z tym twierdzeniem od wielu lat przez różne organizacje ekologiczne. Ich działacze skutecznie wpływają na decyzje rządzących, które mają zapobiec katastrofom „cieplarnianym”. W ubiegłym roku za wyjątkowo spektakularne argumenty za podjęciem zdecydowanych kroków potraktowano susze w Hiszpanii i Portugalii oraz huragan Katrina w Stanach Zjednoczonych. Większość krajów ONZ zobowiązała się w 1997 roku (w tzw. Protokole z Kioto) do ograniczenia emisji gazów, które powodują efekt cieplarniany – głównie dwutlenku węgla. Dokumentu nie podpisały m.in. USA i Australia, emitujące największą ilość CO2.
Atlantyda bis czy moda na igloo?
„Ekologiczna poprawność” każe powtarzać, że ocieplenie klimatu Ziemi jest wynikiem działalności człowieka. Emisja dwutlenku węgla, według wyliczeń zwolenników tej teorii, jest główną przyczyną efektu cieplarnianego. Jedna trzecia wypuszczanego do atmosfery CO2 to zasługa elektrowni. Pozostałymi dostawcami są transport, przemysł oraz domowe kominki i kotły.
W 2004 roku ukazał się alarmujący raport Europejskiej Agencji Środowiska. Stwierdzono w nim, że rosnące temperatury są zagrożeniem dla człowieka i całej przyrody. Autorzy porównali liczbę tajfunów, huraganów i susz oraz poziom mórz i topnienie lodowców w latach 80. i 90. Według raportu, liczba kataklizmów klimatycznych podwoiła się w ostatniej dekadzie minionego stulecia. Największym zagrożeniem może okazać się – zdaniem ekologów – podniesienie się poziomu mórz. Jeśli globalny wzrost temperatury wyniesie 4°C, to całkiem realna jest wizja stopionych lodów Grenlandii czy Antarktydy. Wiele państw wyspiarskich mogłoby przestać istnieć.
Niektórzy jednak próbują wyciszyć alarmujące tony, twierdząc, że efekt cieplarniany jest najpierw procesem zupełnie naturalnym oraz zbawiennym dla rozwoju życia. Atmosfera zdolna jest przepuszczać sporą część promieniowania słonecznego i jednocześnie zatrzymywać promieniowanie Ziemi. Gdyby nie istniała atmosfera i jej właściwości, średnia temperatura powierzchni naszej planety wahałaby się w granicach –17°C! (obecnie wynosi +15°C). Problem stanowi zatem nie tyle samo ocieplanie się klimatu, ale nasilenie tego zjawiska na skutek zbyt dużej, zdaniem ekologów, obecności w atmosferze dwutlenku węgla.
Prof. Zbigniew Jaworski z Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej w Warszawie idzie pod prąd „ekologicznej poprawności”. Twierdzi, że człowiek prawie w ogóle nie ma wpływu na efekt cieplarniany, który, zresztą, uważa za „błogosławieństwo, tak samo jak CO2”. W jednym z wywiadów stwierdził, że „średnio okresy ocieplenia trwały 10 tysięcy lat, a my już mamy ciepłą epokę 10,5 tysiąca lat”. Czy zatem w najbliższych stuleciach czeka nas nowa epoka lodowcowa? Zdaniem Jaworskiego, jest to kwestia 500–1000 lat, ewentualnie nawet jednego stulecia. W wywiadzie dla radiowej Jedynki mówił, że „pierwszej fali oziębienia powinniśmy spodziewać się jeszcze przed 2030 rokiem”.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że jedna i druga strona przecenia swoje zdolności przewidywania przyszłości. Ekolodzy wyolbrzymiają często rolę działalności człowieka w procesie ocieplania klimatu. Przecież również przed rewolucją przemysłową mieliśmy okresy bardzo gorące, a Grenlandia była zieloną wyspą. Jednocześnie przepowiednie o kolejnej epoce lodowcowej są nieprzekonujące, jeśli opierają się głównie na analogii do cyklicznych zmian temperatury.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina