Śpiewamy: „O Stworzycielu, Duchu, przyjdź!” na przekór pierwotnej, uporczywej pokusie trapiącej człowieka, który sam chce być bogiem i sam chce sobie wszystko zawdzięczać.
O, jak żałośnie wyglądają ci domniemani bogowie: znerwicowani, depresyjni, pozamykani w wieżowcach ze szkła i aluminium. Chcą potrząsać cywilizacją, a boją się, gdy wyładuje się im komórka. Zamierzają pokonywać przestrzenie międzyplanetarne, a spocą się, gdy wyjdzie im w badaniach za dużo leukocytów. Dumni bogowie i boginie tracą orientację wraz z utratą zasięgu internetu. Rozlatuje się im psychika i nie potrafią pokonać potwora samotności, bo odrzucili prawdziwego Boga, który ich stworzył i pokochał.
Przez wiele wieków najwspanialszymi budowlami człowieka były grobowce i świątynie, bo śmierć i życie wieczne nadawały ich egzystencji i tworzonej przez nich cywilizacji sens. Nie chcieli żyć według ciała, czyli licząc wyłącznie na siebie. Czuli się „dłużnikami Ducha”, który w głębi ich serc nieustannie im przypominał: kochaj Boga! Dziś potrafimy budować szybciej, wyżej i z większym rozmachem niż poprzednie cywilizacje. Ale nasze świątynie ze stali i szkła są pełne sklepów, biur i eleganckich restauracji. Nie skupiamy się na tym, co Boskie, ani nie myślimy o szczęśliwości niebieskiej. Troszczymy się przede wszystkim o pracę i wypoczynek, zarabianie coraz większych pieniędzy i ich wydawanie. Tworzymy własny sens. Sens jest chlebem, który człowieka utrzymuje w tym, co najwłaściwsze jego człowieczeństwu – mówi papież Benedykt XVI. – Ale sens nie płynie z wiedzy. Chcieć go wyprowadzić z wiedzy o tym, co wykonalne, znaczyłoby tyle, co bezsensowne usiłowanie Münchhausena, by samemu wyciągnąć się z bagna za włosy. Sens, który sobie człowiek sam wymyśli, nie jest ostatecznie żadnym sensem. Sensu, to znaczy podstawy, na której opiera się cała nasza egzystencja, nie można sobie stworzyć. Można go tylko przyjąć. Kościoły i świątynie przeszłości wskazywały, skąd wiemy, kim jesteśmy i gdzie nasz wewnętrzny kompas moralny ma transcendentny punkt odniesienia. Były symbolami wiary i dziedzicznej mądrości, które nas zobowiązywały, oraz władzy, której winniśmy miłość i posłuszeństwo. Odmowa uznania tych źródeł sensu sprawia, że „kto żyje według ciała, czeka go śmierć”. Oswobodzenie libido miało sprawić, że człowiek będzie szczęśliwy. Doprowadziło to jednak do czegoś wręcz przeciwnego. Współczynnik liczby małżeństw w świecie zachodnim osiągnął historyczne minimum. Ilość rozwodów i rodzin pogrążonych w chaosie rośnie. Kwestia tożsamości płciowej i ideologia gender porzuciły biologię na rzecz wieloznaczności osobistego wyboru i „walk na zaimki”. Jesteśmy dłużnikami – ogłasza apostoł – ale nie ciała, byśmy żyć mieli według ciała. Nie „duch niewoli”, ale „duch przybrania za synów Bożych” winien nas znowu ogarnąć. Z ciałem trzeba rozliczyć się co do ostatniego grosza. Niech natomiast rośnie nasz dług względem Ducha Świętego. •
ks. Robert Skrzypczak