Mój chomik chleje na umór, a ratlerek znajomych rzucił się z balkonu. Depresja zwierząt przybiera rozmiary epidemii.
Jeszcze kilka lat temu nikomu nie przyszłoby do głowy chodzić z psem do psychologa. Teraz to już tak nie dziwi – przekonywał kilka dni temu Onet.pl. Przeczytałem i odetchnąłem z ulgą. Jak to dobrze wiedzieć, że nie jest się osamotnionym w swoich problemach! Doskonale rozumiem autora tekstu. Dotąd nikomu o tym nie mówiłem, ale…
Od kilku miesięcy obserwujemy z żoną niepokojące zjawisko. Nasz chomik coraz częściej wykrada się wieczorami z klatki i pije na umór. Wyżłopał mi już pół flaszki żołądkowej gorzkiej. Gdy podchodzimy do klatki, by porozmawiać z nim w cztery oczy, wybucha stekiem wulgaryzmów i pluje kukurydzą.
Dzieci, by nie przejmować złych wzorców, nie mogą zbliżać się do klatki. To jednak, co ujrzałem wczoraj, ścięło mnie z nóg. Zastałem mojego chomika (samiec!), gdy kąpiąc się pod prysznicem, śpiewał „Jak to miło być kobietą”. I jak tu zareagować?
Okazało się, że zjawisko depresji zwierzęcej obserwują też moi kumple. Ratlerek znajomych z Zabrza rzucił się z balkonu po derbach Śląska, a tchórzofretka sąsiadów spędza całe dnie z pilotem w ręku, oglądając „Modę na sukces”. Problem narasta.
Co zrobić z chomikiem? Dałem mu do przeczytania tekst z Onetu, ale powiedział (rzucając, rzecz jasna, warczącymi wyrazami), że nie pójdzie z nami do psychologa i za Chiny nie rozłoży się na kozetce. Kota można dostać.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
mat