Brzmi to paradoksalnie, ale tydzień żałoby był wyjątkowo dobrym czasem. Niech rodziny tragicznie zmarłych wybaczą mi takie postawienie sprawy. Był to - jak napisał jeden z internautów - pokaz łagodnej dobroci Boga.
Z kilku przynajmniej powodów. Po pierwsze, w czasie tego jednego tygodnia można się było przekonać, że – jeżeli tak wolno napisać – mechanizm krzyża działa. W kościele wiele razy słyszymy, że do zmartwychwstania, a więc do życia, do tego, co dobre, idzie się przez krzyż. Usłyszeć, to jednak nie to samo co zobaczyć. Ktoś pomyśli, że to tylko pobożne gadanie, niewiele mające wspólnego z życiem. Apostoł Tomasz też nie wierzył, że ten mechanizm zadziała, dlatego chciał zobaczyć żywego Jezusa.
No i przyszedł czas, ten pomiędzy 10 a 18 kwietnia, kiedy każdy, kto tylko chciał, mógł zobaczyć działanie tego mechanizmu. A wszystko działo się w szybkim tempie. Jednego dnia katastrofa, a więc wielkie cierpienie, a już po kilku godzinach Tusk rzuca się Putinowi w ramiona, Polacy mówią do siebie ludzkim głosem, a prezydent Miedwiediew mimo chmury wulkanicznego pyłu przyjeżdża do Krakowa i oddaje hołd głowie polskiego państwa.
Gdzie leżała siła sprawcza? W katastrofie, a więc w cierpieniu, ostatecznie w krzyżu. Po drugie okazało się, że na prawdę nie ma mocnych. Wcześniej czy później, ale ostatecznie przebije się na powierzchnię, jak roślina pomiędzy grudami najtwardszej nawet ziemi. Przez ten jeden tydzień prawda o Katyniu przebiła się do setek milionów ludzi na całym świecie, a prawda o prezydencie Lechu Kaczyńskim i jego żonie do milionów Polaków. Wypowiadane z żalem, a nawet ze złością słowa „dlaczego dałem się tak otumanić” nie należały do rzadkości. Nie zaliczam się do grona otumanionych, ale jednym zmarły prezydent mnie zaskoczył. Wydawało mi się, że dla Lecha Kaczyńskiego Kościół i religia katolicka są bardzo ważne, ale tylko w wymiarze państwowym.
Jako istotne elementy tożsamości narodowej. Kiedy w tekście do poprzedniego numeru „Gościa” znalazło się stwierdzenie, że Kaczyński był „głęboko wierzącym człowiekiem”, zaoponowałem. Po konsultacji osoba blisko znająca prezydenta stwierdziła: „Nie piszcie, że był głęboko wierzącym człowiekiem. Napiszcie, że często przystępował do spowiedzi i Komunii św.”. Zaraz następnego dnia opinia ta miała się potwierdzić. Jak się okazało, prezydent, odwiedzając Jastrzębie i mając uczestniczyć we Mszy św., poprosił najpierw o księdza, który by go wyspowiadał.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Gancarczyk, redaktor naczelny