W bogatych krajach Europy Zachodniej powstała nowa religia. Przez niemieckiego lekarza Manfreda Lütza została nazwana religią zdrowia. Podstawowe wyznanie wiary tej religii brzmi: Ratuj ciało swoje.
Lütz sarkastycznie zauważa, że „nasi przodkowie zginali kolana przed Bogiem, my zginamy tułów w czasie gimnastyki. Nasi przodkowie ratowali swoją duszę, my swoją figurę” (więcej w tekście Bartosza Wieczorka na str. 40).
Nowa religia rozwija się w imponujący sposób, już dzisiaj ma miliony wyznawców, a z każdym rokiem lawinowo przybywają następni. W 1980 roku kluby fitness w Niemczech miały 100 tys. członków, a 20 lat później, w roku 2000, już ponad 4,5 miliona. W tym samym czasie, jak podaje Niemiecka Konferencja Biskupów, w niedzielnej Mszy św. uczestniczy 4,4 miliona wiernych.
Czy troska o własne ciało i zdrowie jest czymś złym? Oczywiście że nie, pod jednym wszakże warunkiem: ćwicząc ciało, nie wolno zapomnieć o duszy. Jak zwykle najmądrzej do sprawy podchodził i nadal podchodzi Kościół. Jeden świeży przykład. Kilka dni temu odwiedziłem ośrodek sanatoryjno-leczniczy w Kamieniu Śląskim na Opolszczyźnie.
Ośrodek został wybudowany i jest chyba prowadzony przez Caritas Diecezji Opolskiej. Przestronne nowoczesne wnętrza, fachowa opieka medyczna, baseny kąpielowe z jednej strony, gabinety masażu z drugiej, a w samym centrum… kaplica. Idąc na zabiegi, nie można obok niej nie przejść. Można powiedzieć: tam dbają o ciało, ale w centrum jest dusza człowieka. Moje wyrazy szacunku dla twórców ośrodka.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Gancarczyk, redaktor naczelny