Oskarżano go o to, że jego metody pracy przypominają działania sekty, a wielu pobożnych drażnił jego sposób bycia. Po jego śmierci zdumieni medycy odkryli, że św. Filip Nereusz żył ze złamanymi żebrami i powiększonym sercem.
Myślę o nim, gdy czytam o uciekającym przed Akiszem Dawidzie, który usłyszawszy: „Czy to nie Dawid, król ziemi? Czy to nie ten, któremu śpiewano wśród pląsów: Pobił Saul tysiące, a Dawid dziesiątki tysięcy?”, „zaczął udawać szalonego, dokonywać nierozumnych czynności: tłukł rękami w skrzydła bramy i pozwalał ślinie spływać na brodę”. Jaka była reakcja króla? Rzekł do swych poddanych: „Po co sprowadziliście mi go tutaj? Czy brakuje mi szaleńców?”.
Nereusza też wielu nie traktowało poważnie, a jego styl bycia doprowadzał pobożne otoczenie do furii. Robił wszystko, by ludzie nie uważali go za wyjątkowego. Chciał, by traktowano go jak błazna. Przebierał się w dziwne stroje, a mieszkańcy Rzymu uśmiechali się, widząc, że ogolił sobie jedynie połowę twarzy. Jak magnes przyciągał za to muzyków, kompozytorów, artystów. Pociągały ich jego autentyczna radość i niezwykły żar, z jakim opowiadał o Bogu. To nie tylko metafora, bo Filip Nereusz jest jedynym w historii Kościoła… stygmatykiem Ducha Świętego. Na obrazach przedstawia się go z płonącym sercem.
Urodził się wśród wzgórz Toskanii, we Florencji. Po raz pierwszy zaskoczył otoczenie, gdy zrzekł się dziedziczenia rodzinnego majątku. Co więcej, zniszczył ofiarowany przez ojca dokument o szlacheckim pochodzeniu. Sprzedał wszystkie książki poza Biblią i „Sumą teologiczną”, a pieniądze rozdał ubogim. Ruszył do Wiecznego Miasta i związał się z nim tak mocno, że po latach okrzyknięto go „apostołem Rzymu”.
Długo modlił się w podziemnym labiryncie katakumb św. Sebastiana. Prosił o doświadczenie bliskości Parakleta. W wigilię Zielonych Świąt 1544 roku poczuł, że kula ognia przeszywa jego ciało. Objawiło się to powiększeniem serca, które wyłamało aż dwa żebra. 29-latek doświadczył tego, o czym prorokował Jeremiasz: „Wtedy zaczął trawić moje serce jakby ogień, nurtujący w moim ciele”. Odtąd nieustannie miał gorączkę, a zimą spał przy otwartym na oścież oknie.
Żył wedle dewizy: „Boża chwała, ratunek dusz i nic, co dotyczy mnie”. Jeden z jego uczniów wspominał: „Ujmował mi głowę i mocno przyciskał do swej piersi. Czułem bicie jego serca i wszystko drżało. Po tym pozostawiał mnie całkiem pocieszonym”.
Jak trudno rozpoznać proroka! Wielu traktowało go z pogardą, nie domyślając się, że za fasadą wesołka skrywa ogromną tajemnicę. Jednym przeszkadzał styl jego życia, innym nieszablonowe poczucie humoru. Oskarżano go o to, że jego metody pracy przypominają działania sekty, a duszpasterskie nowinki są dalekie od ortodoksji. Na pewien czas zakazano mu nawet odprawiania Mszy św. i spowiadania. Przyjął to z pokorą, wierząc, że „prześladowania ustaną, gdy tylko przyniosą owoce, jakich Bóg pragnie”. „Posłuszeństwo – zapewniał – to najkrótsza droga do nieba”.
Marcin Jakimowicz