Wywiad, którego bydgoskiej „Gazecie Wyborczej” udzielił prof. Ireneusz Ziemiński, portal wPolityce.pl nazwał skandalem. Ja zaś widzę w nim egzystencjalny pesymizm, na który odpowiadam optymizmem. Czynię to w formie apologetycznego dialogu i w aluzji do wiersza Czesława Miłosza, który w Wielkanoc przypomniał ks. Jerzy Szymik.
26.04.2022 17:40 GOSC.PL
Pesymista: „Jeśli życie miałoby być wieczne, musiałoby być również wiecznym cierpieniem. Gdyby bowiem po śmierci miała nas czekać jakaś forma nieba […], to musielibyśmy pamiętać nasze doświadczenia z życia na ziemi. A tu tak wielu ludzi spotyka zło, cierpienie, okropności, których wspomnienie musiałoby być nie do zniesienia. Dlatego uważam, że życie wieczne wcale nie byłoby czymś dobrym, lecz nieustannym przeżywaniem naszych dramatycznych cierpień z przeszłości.”
Optymista: Niebo polega na obcowaniu z Bogiem, który jest dobrem nieskończonym. Wobec takiego dobra blednie lub zaciera się wszelka pamięć o cierpieniach. Jak na ziemi w niedoskonały sposób leczymy fizyczne i psychiczne rany, tak w Niebie Bóg uleczy je doskonale. On sam jest najlepszym lekarzem, a najlepszym lekarstwem jest bycie we wspólnocie zbawionych, którzy są całkowicie przepojeni Bożym dobrem.
Pesymista: „W gruncie rzeczy można byłoby dojść do wniosku, że mit nieba został wymyślony przez tych, którzy zabijają i krzywdzą, aby usprawiedliwić własne zbrodnie. Oprawca uspokaja swoje sumienie tym, że zabijając nie czyni ofierze wielkiego zła, skoro zostanie jej ono wynagrodzone w innym świecie. To jest jednak fatalna perspektywa, która niszczy wszelką moralność […]. Wiara w życie pozagrobowe ułatwia zabijanie, okrucieństwo, bo sprawia, że nie myślimy o śmierci w kategoriach ostatecznych jako absolutnym i nieodwracalnym unicestwieniu.”
Optymista: W chrześcijaństwie i wielu innych religiach wiara w Niebo koniecznie współwystępuje z wiarą w Sąd Boży. Rzeczywiście, wiara w Niebo bez wiary w Sąd mogłaby skłaniać do lekceważenia moralności. Jednak pierwsza wiara nigdy nie występuje w izolacji od drugiej. A ta druga mówi, że zostaniemy osądzeni z naszych uczynków popełnionych w doczesności. Dlatego całościowa wiara w życie pozagrobowe sprzyja moralności, a nie zabójcom i krzywdzicielom. Zresztą nawet jeśli niszczą oni „tylko” życie doczesne, to faktem jest, że niszczą coś, co nie jest ich własnością. Złodziej, który nie może ukraść więcej niż ukradł, wciąż pozostaje złodziejem.
Pesymista: „Dla kogoś, kto doznaje niewyobrażalnego bólu lub pogrążony jest w rozpaczy, śmierć może się jawić jako wybawienie, błogi kres wszelkich cierpień. Dlatego brak życia wiecznego uważam za zbawienny.”
Optymista: To prawda, że kres życia jest także kresem cierpienia. Jednak bilans życia, które się kończy, musi być ujemny: albo przeważyło w nim cierpienie, albo jego szczęście było za małe lub za krótkie. Natomiast bilans życia, którego spełnieniem jest wieczność w Niebie, jest nieskończenie dodatni: w Niebie jest wyłącznie pełnia szczęścia i to szczęścia, które się nigdy nie kończy.
Pesymista: „Lubimy oglądać parady wojskowe, historia zaś pełna jest okrutników i morderców, których czcimy jako bohaterów. […] Nie mam wątpliwości, że w każdym człowieku tkwi bestia i że to tylko kwestia impulsu lub zewnętrznych okoliczności, aby ta bestia wyszła na jaw, co potwierdza historia.”
Optymista: Bohaterami dla nas są także św. Maksymilian Maria Kolbe, Mahatma Gandhi, Martin Luter King, św. Matka Teresa z Kalkuty. Być może w każdym z nas tkwi bestia. Historia jednak potwierdza, że są ludzie, którzy ją w sobie pokonali. Zamiast niej wyszło z nich dobro.
Pesymista: „W chrześcijaństwie zasada świętości życia rodzi pytanie – a czyjego? Nie ma tu poszanowania dla życia roślin, a nawet zwierząt zdolnych odczuwać ból, poszanowane ma być jedynie życie człowieka, i to wcale niekoniecznie każdego i w każdych okolicznościach. Radykalne ruchy antyaborcyjne przecież nie chcą chronić życia kobiety, dla której ciąża jest zagrożeniem. W chrześcijaństwie zatem świętość życia jest ograniczona tylko do ludzi i to do ludzi uprzywilejowanych.”
Optymista: Według doktryny chrześcijańskiej każde życie, w tym życie roślin i zwierząt, jest święte w tym sensie, że jest darem Boga. Świętość życia ludzkiego ma tu szczególne znaczenie: ludzie – przez powołanie do rozumności i wolności – niosą w sobie wyjątkowe podobieństwo do Boga. Stąd się też bierze ochrona życia dzieci nienarodzonych. Tak głośna dlatego, że dzieci te nie mogą bronić się same. A obrona dzieci nie jest przeciw matkom, tak jak obrona matek nie jest przeciw dzieciom.
Pesymista: „Uważam, że chrześcijaństwo jest jedną z najbardziej amoralnych religii, również w sferze dogmatycznej. Sam założycielski mit chrześcijaństwa – ofiara niewinnego Jezusa za grzech ludzki – obnaża w sposób niesłychany ludzką pychę. Nie wyobrażam sobie, że można być grzesznikiem i żądać od Boga odkupieńczej ofiary lub godzić się na ofiarę niewinnego Boga na krzyżu, który cierpi i umiera tylko po to, żeby mnie od kary i winy uwolnić. To jest zaprzeczenie wszelkich moralnych zasad, urąga jakiejkolwiek zasadzie sprawiedliwości. […] Ta moralna presja w chrześcijaństwie, że cierpienie jest czymś zbawczym, jest etycznie kłopotliwa. Cierpienie jest czymś złym, niezależnie od tego, czy to cierpienie Boga, ludzi czy innych istot czujących. To mój główny spór z ideą chrześcijańską.”
Optymista: Chrześcijaństwo jest religią, która nas buduje moralnie i przynosi radość. Trzeba tylko właściwie rozumieć trzy sprawy. Po pierwsze, ofiara Syna Bożego była ofiarą dobrowolną. Jest czymś wspaniałym i moralnie wzorcowym, gdy ktoś dobrowolnie poświęca się dla innych. Po drugie, ofiara Syna Bożego dokonała się dlatego, że ludzie nie są w stanie o własnych siłach wyzwolić się z grzechu, cierpienia i śmierci. Jest czymś wspaniałym i moralnie wzorcowym, gdy ktoś robi dla nas coś, czego my sami nie potrafimy zrobić. Po trzecie, ofiara Syna Bożego wyraża solidarność Boga z cierpiącymi oraz otwiera ludziom drogę do wiecznego życia bez cierpienia. Jej celem nie była gloryfikacja cierpienia, lecz pocieszenie cierpiących i ostateczne usunięcie zła. Jest czymś wspaniałym i moralnie wzorcowym, gdy ktoś pomaga nam w cierpieniu i wyzwala nas od niego. I jest czymś jeszcze wspanialszym i szlachetniejszym, gdy czyni to bez użycia przemocy. Jak pisze Benedykt XVI – chyba najwybitniejszy współczesny znawca i wyznawca chrześcijaństwa – w czystej ofierze Jezusa Chrystusa „brud świata jest prawdziwie wchłonięty, zniweczony i przemieniony przez nieskończoną miłość”.
Pesymista: „Wspólnota, która zobaczyła dramatyczną śmierć swojego przywódcy, pogrążona była w traumie i poczuciu winy. Apostołowie mają uczucie zawiedzionej nadziei, ich mistrz bowiem zamiast uwolnić Izraela, umarł w męce na krzyżu. Oni sami nie byli w stanie go bronić, tylko uciekli w chwili aresztowania, wypierając się, że go znali. Uciekają przed prześladowaniami, wracając do Galilei. Z czasem jednak zaczynają głosić zmartwychwstanie Jezusa. […] Idea zmartwychwstania Jezusa pozwoliła uczniom uwolnić się od poczucia winy, że nie obronili mistrza. […] W mojej ocenie najbardziej przekonująco pisze o tym profesor Tomasz Polak.”
Optymista: Dla mnie bardziej przekonujący jest prof. Tomasz Węcławski. Ten „drugi” autor pisał: „historyczność wiary w zmartwychwstanie nie może się wyczerpać w historycznej świadomości uczniów Jezusa obudzonej po Jego śmierci. Trzeba raczej przyjąć, że przebudzenie tej świadomości jest skutkiem zaskakującego dla uczniów zdarzenia: spotkania z Jezusem żyjącym.” Większość badaczy początków chrześcijaństwa zgadza się co do tego, że (jak to ujął Luke Timothy Johnson): „tym, co ukształtowało nowy ruch [religijny], było twierdzenie, że Jezus powstał z martwych do nowego życia i że jego uczniowie zostali wzmocnieni przez jego Ducha.” Powstaje pytanie, skąd się wzięło to twierdzenie i dynamiczny rozwój wspólnoty, która je głosiła? Tak naprawdę są możliwe tylko trzy odpowiedzi: albo złudzenie, ale na nim nie sposób oprzeć trwałego, pewnego i zbiorowego działania; albo oszustwo, ale trudno pomyśleć, by przegrani mogli nim coś realnego osiągnąć; albo faktyczne spotkania ze Zmartwychwstałym. Kto ze względów światopoglądowych lub osobistych odrzuca tę ostatnią możliwość, musi konstruować złożone teorie hybrydowe. Teoria zmiany świadomości jest jedną z nich. Jej ostatnio modna postać – apostołowie głoszą zmartwychwstanie, by uczynić zadość Jezusowi za swą zdradę – wydaje mi się psychologicznie mało przekonująca. Gdyby to była dobra teoria, mielibyśmy dzisiaj wiele wiar w zmartwychwstanie ludzi, których opuściliśmy.
I jeszcze jedno. W sprawie zmartwychwstania lub jego negacji napisano wiele. W tej kwestii jednak niewiele można dodać do tego, co kilkaset lat temu powiedział Blaise Pascal: „Apostołowie byli oszukani albo oszuści. Jedno i drugie trudno przypuścić; niepodobna się omylić co do zmartwychwstania człowieka. Póki Chrystus był z nimi, mógł ich podtrzymywać; ale później, jeśli im się nie objawił, któż im kazał działać? Hipoteza apostołów-szalbierzy jest niedorzeczna. Niech ją kto przeprowadzi konsekwentnie: niech sobie wyobrazi tych dwunastu [jedenastu] ludzi zgromadzonych po śmierci Chrystusa i zmawiających się, aby powiedzieć, że zmartwychwstał. Narażają się przez to wszystkim potęgom.” Dodajmy: niech sobie ktoś wyobrazi apostołów zgromadzonych po śmierci Chrystusa i zmawiających się, aby powiedzieć, że zmartwychwstał, gdyż nic lepszego nie mogą już dla Niego zrobić. Nawet jeśli proces ten rozciągniemy w czasie, trudno pomyśleć, by jego efektem były świadectwa nowotestamentowe – takie, jakie je znamy. By znów zacytować T. Węcławskiego: „Kto jednak posłucha bez uprzedzeń, co i jak mówią świadkowie i uczestnicy tych spotkań [ze Zmartwychwstałym], z pewnością odczuje autentyzm i prostotę ich świadectwa, albo raczej autentyzm, o którym świadczy właśnie prostota i bezpośredniość ich słów. […] To jest najprostszy i rzeczowy ton ludzi, którzy z całą pewnością dokładnie wiedzą, o czym mówią, i zakładają, że przez swoich słuchaczy są równie dokładnie i jednoznacznie rozumiani.”
Pesymista: „Jezus opowiada się po stronie słabych, wykluczonych i prześladowanych, zwłaszcza przez instytucje religijne. Kościół katolicki jednak tę ideę Jezusa zastąpił figurą Chrystusa Eucharystycznego, który zbawia świat nie przez miłość, lecz przez sakramenty. […] Obecnie z tego, co żywe w idei chrześcijaństwa, pozostała jedynie piękna architektura, martwa instytucja, pusta katedra, polityczny wymiar Kościołów jako instytucji realizujących swoje doczesne interesy; celom tym służy figura Jezusa jako władcy, króla wszechświata, który narzuca ludziom drakońskie prawa i wyklucza, niestety, coraz większe grupy osób.”
Optymista: Według doktryny Kościoła katolickiego Chrystus Eucharystyczny jest tym samym Jezusem, który opowiada się po stronie słabych, wykluczonych i prześladowanych. Jezus Chrystus uobecnia się w Eucharystii po to, by być blisko każdego człowieka tak, jak codziennie spożywany zwyczajny chleb. Chrystus Eucharystyczny to Król wszechświata, który siada z ludźmi przy stole. Sakramenty nie przeciwstawiają się Jego miłości, lecz są jej namacalnymi znakami. Owszem, można patrzeć na Kościół z punktu widzenia zła popełnionego przez jego członków. Można też szacować wymiar tego zła i porównywać ją ze złem innych instytucji lub grup ludzi. (Przy czym warto w tych szacunkach dokładnie analizować fakty, a nie ograniczać się do ekspresji swych własnych opinii lub uprzedzeń). Można jednak też patrzeć na Kościół z punktu widzenia dobra, jakie zrodziło się i rodzi w ludziach pod wpływem kontaktu z Chrystusem w Kościele oraz zachęcać ich do tego, by ich świadectwo było bardziej jednoznaczne. Wszystko – w tej i we wcześniejszych poruszanych tu kwestiach – zależy od tego, co chcemy przede wszystkim kontemplować: zło czy dobro.
Jacek Wojtysiak