O perłach, dla których warto sprzedać wszystko, i wielokrotnym bankrutowaniu z ks. Jackiem „Wiosną” Stryczkiem rozmawia Marcin Jakimowicz.
Ks. Jacek Stryczek - Twórca nowatorskich programów społecznych Szlachetna Paczka i Akademia Przyszłości, prezes Stowarzyszenia WIOSNA. Duszpasterz ludzi biznesu, performer, miłośnik jazdy na rowerze o każdej porze roku.
Marcin Jakimowicz: Sukces Szlachetnej Paczki, „bloga dla milionerów przyszłych i obecnych”, twarz Księdza w kalendarzu z charyzmatycznymi kapłanami. Nie za dużo tych sukcesów?
Ks. Jacek Stryczek: – W czasie gali Szlachetnej Paczki zadano mi pytanie o to, czy jestem dumny. Odpowiedziałem, że dla mnie jest to zwycięstwo idei, nie moje. Nie mam poczucia, że to mój sukces. Szlachetna Paczka i cała „Wiosna” zbudowane są na przykazaniu miłości wzajemnej. Kiedyś, na etapie pewnego ogromnego kryzysu, oddałem te rzeczywistości Bogu. Do końca. Dlatego to nie moje zwycięstwo, naprawdę...
Podoba mi się anonimowość tej akcji. Potrzebująca rodzina nie wie, czy otrzymuje lodówkę od Kowalskich czy Nowaków. Jedyną rozpoznawalną osobą jest ks. Jacek Stryczek. Nie odbija Księdzu?
– Chyba nie… Na stronie Paczki można przeczytać napis: „Zostań bohaterem”. Chodzi nam o to, by wydobyć z ludzi ich ogromny potencjał. Tak naprawdę bohaterami tej ogromnej akcji są wolontariusze i darczyńcy. W minionym roku wokół darczyńcy gromadziło się średnio aż 13 innych osób. Paczka jest sukcesem tysięcy Polaków, ja stoję wśród nich.
Często używa Ksiądz słowa „sukces”. To w ogóle kategoria biblijna?
– Jak najbardziej. Jezus w przypowieści o siewcy mówi o plonie trzydziesto-, sześćdziesięcio- i stokrotnym. „Poznacie ich po owocach” – przypomina. To dla mnie niesamowicie ważne. Zauważyłem, że zacząłem uprawiać bardzo specyficzny sport: „jak można najwięcej pomóc w jak najkrótszym czasie”. To się da realnie zmierzyć. „Sprawdzanie po owocach” to dla mnie klucz. Tuż po nawróceniu chłonąłem Biblię i traktowałem ją niezmiernie dosłownie. Byłem radykalny. Nie znosiłem kompromisów. Gdy jako student odkryłem, że mam zbyt ostry, niewyparzony język i wychwytuję zbyt wiele złych rzeczy u innych, zobaczyłem, że nie potrafię nad tym zapanować. Wymyśliłem więc sobie takie ćwiczenie, że… nie będę mówił. Spotykam kogoś i nie odzywam się. I dopóki on sam mnie o coś nie zapyta, nic nie powiem.
Ostro. Niezłe ćwiczenie na Wielki Post…
– Tak. Jak na dwudziestotrzylatka było to bardzo zaskakujące.
Kumple nie prosili: „Jacek, błagamy, skończ już te ćwiczenia duchowe i chodź na piwo”?
– Może i prosili. Ale wiedzieli, że jestem indywidualistą i musieli to łykać. Zauważyłem, że po ponad miesiącu takiego ćwiczenia duchowego, gdy odpowiadałem jedynie na pytania i samemu niczego nie mówiłem, zacząłem wychwytywać wreszcie u mych rozmówców pozytywne cechy i łapać to, co dobrego mógłbym o tych ludziach powiedzieć. A potem zacząłem im to komunikować. To był przełom. Miałem setki podobnych doświadczeń. Kiedyś, pamiętam, zgarnąłem na stancję jakiegoś bezdomnego. Przechodziłem od teoretycznego czytania Pisma Świętego do konkretu.
Nie boi się Ksiądz określenia „gadżeciarz”?
– Nie. To, co robię, jest bardzo przemyślane. Wielu ludzi w Kościele krytykuje media, uważając je za antykościelne. A one mają swą specyfikę – pokazują jedynie to, co jest ciekawe. I jeśli my mamy jakąś niesamowitą prawdę, a pokazujemy ją w nudny, nieatrakcyjny sposób, to to się w mediach nie sprzeda. Wczoraj widziałem telewizyjną dyskusję o majątku kościelnym. Przyznam bez bicia: nie rozumiem strategii Kościoła. Zamiast wdawać się w bezsensowne przepychanki, wystarczyło pokazać kilka odzyskanych budynków. Pokazać, jak funkcjonują w nich żłobki, szpitale, sierocińce, na jakim to jest poziomie i ilu ludzi chce z tego korzystać... Forma jest ważna. Jestem duszpasterzem ludzi biznesu, a oni z reguły nie mają wiele czasu na spotkania. By do nich dotrzeć, muszę mieć konkretny, krótki przekaz. W Teleekspresie będę miał na to 20 sekund. I ja, ustawiając w czasie przedświątecznych zakupów w centrum supermarketu konfesjonał z napisem „Jest inny świat”, dostaję te swoje 20 sekund. Nie potrzebuję więcej. Prosty, jasny komunikat idzie w świat. Podobnie było z akcją w Środę Popielcową. W Popielec polskie kościoły pękają w szwach. Problem? Ci ludzie spowiadają się zazwyczaj dopiero w Wielki Piątek. A powinno być odwrotnie! To Wielki Post jest czasem ostrej pracy nad sobą i nad swym grzechem. Dlatego wyciągnąłem rowerek i zacząłem pedałować. Komunikat był – myślę – czytelny. Rusza Wielki Post. Bierz się do pracy.
GN 10/2011