Z dworca kolejowego w Przemyślu każdego dnia odjeżdżają pociągi do Odessy i Kijowa. Do Ukrainy wraca nimi kilkaset osób. Jedziemy do domu, bo tam jest nasze serce, dom i rodzina - podkreślają uchodźcy czekający w kolejce do odprawy celnej.
W nocy z czwartku na piątek na dworcu kolejowym w Przemyślu liczba uchodźców nie zmniejsza się w porównaniu do ruchu w ciągu dnia. Nadal w hali głównej stoi kolejka do punktu recepcyjnego, część osób stoi do kasy po bilety na pociąg, a w bocznych korytarzach na krzesłach i ławkach odpoczywają podróżni. Dla matek i małych dzieci dostępna jest specjalnie przygotowana sala z łóżkami, częściowo wypełniona śpiącymi dziećmi.
Największy ruch zaczyna się dwie godziny przed odjazdami pociągów do Odessy i Kijowa, które odjeżdżają codziennie odpowiednio o godzinie 18.59 i 22.35. Wtedy w kolejce do kasy po odbiór biletu przybywa podróżnych, część z nich kieruje się już na peron piąty, skąd odjeżdżają pociągi do Ukrainy. Wolontariusze pomagają nieść bagaże, dzieci, zwierzęta, znoszą ze schodów wózki dziecięce, torby, pudła. Niektórzy pchają wózki inwalidzkie ze starszymi osobami lub małymi dziećmi.
W podziemnych przejściach robi się tłoczno. Przed budynkiem, gdzie jest placówka Straży Granicznej w Medyce i kolejowe przejście graniczne w Przemyślu z każdą minutą rośnie kolejka uchodźców czekających na odprawę i wyjazd do Ukrainy. Godzinę przed odjazdem pociągu do Kijowa w kolejce stoi ponad 400 osób. "Wracam do domu razem z synem. Mieszkamy w obwodzie iwano-frankowskim i tęsknimy za naszym domem. Syn jest niepełnosprawny, bardzo przeżywa wyjazd z domu, z którym był związany. Źle to wszystko znosi, więc wracamy. Czy się boimy? Tak, boimy się, ale syn chce wrócić" – powiedziała korespondentce PAP Swietłana, która w Przemyślu razem z nastoletnim synem spędziła trzy tygodnie.
"Jadę z córkami do Kijowa, do domu, do męża, który na mnie czeka. Jestem z nim w kontakcie i wiem, że w naszej dzielnicy jest spokojnie. Jest nasze wojsko, które pilnuje miasta. W Polsce byłyśmy miesiąc w Warszawie i już wystarczy. Czas do domu" – powiedziała ze łzami w oczach Sofia. Podkreśliła, że "Polska bardzo jej się podoba i jest wdzięczna za pomoc, jaką otrzymała razem z dziećmi". "Bardzo dużo Polacy nam pomogli z dokumentami i noclegiem. W Warszawie miałyśmy taki wybór jedzenia jak nigdy - zupy krem i pasty i różne płatki z mlekiem na śniadanie. Byłyśmy tam w takim kompleksie sportowym i wszyscy nam bardzo dużo pomagali" - oceniła.
W kolejce do punktu odpraw stoi też Natasha, która oprócz małej walizki w transporterze przewozi kota. "Jadę do Kijowa, tam jest mój dom, serce i rodzina. W Polsce było bardzo dobrze, ale jednak chcę wracać. Proszę wybaczyć, ale nie mogę więcej nic powiedzieć" – dodała wzruszona.
Swieta wyjeżdża do Winnicy razem z córką i, jak podkreśla, zabierze stamtąd brata i wróci następnego dnia do Polski. "Byłam tu trzy tygodnie, mam już wynajęte mieszkanie, dostałam pracę w przedszkolu. Zabieram brata, który jest ode mnie młodszy i wracamy do Krakowa. Chcemy zostać w Polsce" – zaznaczyła.
Wolontariuszka Karolina, która najczęściej na dworcu kolejowym w Przemyślu pomaga wieczorami, powiedziała, że "od kilku dni zauważalnie zwiększa się liczba osób, które wyjeżdżają do Ukrainy".
"Dużo osób chce wyjechać, ale jest zagubionych, bo przyjechali do Polski bez biletów, a teraz bilety w drogę powrotną już muszą być. Nadal są one bezpłatne, ale należy je odebrać w kasie. Przynosimy bagaże do kolejki i okazuje się, że dana osoba nie ma biletu i znów wracamy do kasy" – stwierdziła. "Jednak widzimy, że ci ludzie są mocno zdeterminowani, żeby wrócić do domu. Mówią nam, że boją się wojny, ale poczucie powrotu do domu jest silniejsze niż strach. Mocno wierzą, że wygrają tę wojnę" – podsumowała.
Ostatniej doby na podkarpackich przejściach granicznych na kierunku wjazdowym odprawiono 15 tys. osób. Natomiast z Polski do Ukrainy wyjechało 11,1 tys. osób.