Podobno pierwszą wojną medialną była ta w Wietnamie. Amerykanie po raz pierwszy tak bezpośrednio mogli zobaczyć, co dzieje się na froncie. Dzisiaj mamy pierwszą wojnę, której los tak bardzo zależy od tego, co pojawi się w mediach społecznościowych.
Rosja o swojej armii mówiła, że jest drugą największą armią świata. Na polu i w powietrzu Rosjanie nie okazali się tak potężni, jak dotąd o nich myślano. Zginęło kilkadziesiąt tysięcy rosyjskich żołnierzy? Zniszczono setki czołgów? I co z tego? Sami Ukraińcy mówią, że Rosja ma w zasadzie nieograniczone, a już na pewno nieporównywalnie większe niż Ukraina zasoby. Byłbym bardzo ostrożny w twierdzeniach, że Rosja przegrywa, choć bardzo chciałbym, by było to prawdą. Na poziomie informacji sytuacja wygląda podobnie. To prawda, że Ukraina radzi sobie świetnie. Świat widzi tę wojnę oczami Ukraińców, ale… tylko świat posługujący się językiem angielskim. Gdy z angielskiego przerzucimy się na hiszpański, sprawa nie wygląda już tak jednoznacznie. Opublikowany niedawno przez serwis ABC News raport jasno wskazuje, że Kreml bardzo aktywnie przedstawia swoją narrację m.in. po hiszpańsku, a w krajach posługujących się tym językiem ukraiński punkt widzenia wcale nie jest dominujący. Choć po angielsku mówi nieco więcej osób (510 mln do 420 mln na korzyść angielskiego), to hiszpański jest pierwszym językiem dla większej grupy ludzi niż angielski (350 mln do 340 mln). Jeszcze więcej osób – bo m.in. całe Indie – posługuje się hindi. I tutaj narracja Kremla jest bardzo silna, a Indie wciąż nie potępiły Rosji. Oczywiście najwięcej ludzi na Ziemi – bo ponad miliard – używa mandaryńskiego. Gdyby nie to, że Rosji brakuje infrastruktury, już dzisiaj swoje surowce energetyczne przekierowałaby w tamte regiony świata.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek