To mecz z cyklu „o wszystko”. Wóz albo przewóz. Rewanżu nie będzie. Wraca refren piosenki szwedzkiej grupy ABBA: „The Winner Takes It All”.
Dziś na Stadionie Śląskim w Chorzowie w przypadku remisu odbędzie się dogrywka, a potem ewentualnie rzuty karne. Truizmem jest stwierdzenie, że Polaków czeka trudna przeprawa do Kataru. W ostatnich dniach wracały przecież obrazki z historii piłkarskich potyczek ze Szwedami. W tym z eliminacji do mistrzostw Europy w 2000 i 2004 roku. W obu przypadkach naszą grupę wygrywali Szwedzi, spychając Biało-Czerwonych na trzecie miejsce, oznaczające brak awansu – porażkę. Również porażką zakończył się ostatni „mecz o wszystko” w trakcie zeszłorocznego Euro. Reprezentacja „Trzech Koron” pokonała ekipę „Lewego” (to określenie chyba trafnie opisuje tamten mecz) 3:2.
Nasz nowy selekcjoner zostaje rzucony od razu na głęboką wodę. To właściwy debiut Czesława Michniewicza, do którego mecz ze Szkocją był tylko przygrywką. By utrudnić mu jeszcze zadanie, w drużynie pojawiły się kłopoty kadrowe. W wyniku kontuzji nie zagrają Arkadiusz Milik i Bartosz Salamon. Za to w szerokim składzie pojawi się Krzysztof Piątek, mimo odniesionej kontuzji przed paroma dniami. Zagra też Robert Lewandowski, co do niedawna wcale nie było takie pewne z powodu dokuczającego urazu.
Jeśli wyrzuciliśmy na jednym oddechu obawy, to teraz nieco optymizmu. Trener Michniewicz podobno zadbał o najdrobniejszy szczegół przy rozpracowywaniu szwedzkiej ekipy. – Wiem o nich aż za dużo, zasypiam i budzę się ze Szwedami przed oczami – żartował podczas przedmeczowej konferencji. I wyliczał, jak wiele wie o życiu prywatnym naszych rywali: kto przebiera psa w koszulkę reprezentacji, kogo mama grała w piłkę ręczną, kogo tata grał w piłkę nożną, kto i na kogo się obraził, że nie został piłkarzem roku w Szwecji. – Nie chcę zasypywać tymi informacjami naszych piłkarzy. To informacje dla mnie, dużo mówiące mi o osobowości i typie zawodnika, podpowiadające, w jaki sposób z nim grać. Oprócz taktyki są też małe gry. Wiemy, kto daje się sprowokować, kto jak reaguje. Znamy ich sztuczki. Wiemy o nich wszystko, ale i oni wszystko wiedzą o nas – mówił Michniewicz.
Wyniki Szwedów z minionych miesięcy nie zachwycają. Jesienią przegrali przecież trzy mecze na wyjeździe w eliminacjach mistrzostw świata. A dziś wchodzą do „Kotła czarownic”, czyli na Stadion Śląski, czyli miejsce, które dobrze zapisało się w pamięci polskich kibiców i piłkarzy. Prawie pół wieku temu to tu Polacy zaskoczyli pewnych siebie Anglików, pokonując ich 2:0. Później był słynny „zwycięski remis” na Wembley i awans na słynny mundial w RFN.
Oglądając wtorkową, piłkarską potyczkę, trudno nie myśleć o kontekście wojny na Ukrainie. Na szczęście uniknęliśmy „wojny futbolowej” z Rosją. Pisząc to nie mam na myśli skutków podarowanego Polsce walkowera. Uczciwiej byłoby o barażowy finał, jak inni, powalczyć na boisku. W obliczu niegasnących wciąż walk za naszą wschodnią granicą – gdy rosyjskie rakiety zamieniają ukraińskie miasta w ruiny, a w wielu polskich domach znajdują schronienie ci, którzy z wojny uchodzili ze swoim życiem i życiem swoich dzieci – widowisko sportowe z udziałem Polaków i Rosjan byłoby absurdalne i haniebne. Dziś to oczywiste. To właśnie z powodu huku bomb spadających na Ukrainę o samym meczu mówimy i piszemy może nieco mniej i nieco ciszej niż to zwykle czyniliśmy u progu mundialu. O sporcie, całkiem słusznie, myślimy więc jak o sporcie, odpowiednio ustawiając wagę aktualnych wydarzeń, jak również nie myląc porządków – czystej, przyjaznej sportowej walki i rzeczywistości, która ze sportem nie ma nic wspólnego, choć próbuje przywdziać sportowe szaty.
Piotr Sacha