Rosyjska mgła nad Watykanem

W 9. rocznicę wyboru Franciszka mam jedno życzenie-marzenie: by watykańskie złudzenia dotyczące Rosji i rosyjskiego prawosławia zrobiły wreszcie miejsce dla ewangelicznej Realpolitik.

Dla mnie osobiście to wyjątkowo trudna rocznica. Przypada w czasie, który jest ciężką próbą dla całego świata: najpierw, oczywiście, dla samych Ukraińców, zmuszonych do odpierania bandyckiego napadu Rosji; po drugie, dla Europy - zdającej egzamin z tego, czy jest w stanie zatrzymać barbarzyńców (już wiemy, że nie jest). To jednak również próba dla Kościoła - czy jest w stanie z jednej strony nie ulec pokusie mówienia o wojnie językiem tego świata, z drugiej jednak - czy nie ulegnie pokusie chowania się za okrągłymi formułkami, dyplomatyczną nowomową, unikaniem nazywania po imieniu sprawcy dziejącego się na naszych oczach nieszczęścia. Niestety, dotychczasowe wypowiedzi i watykańskiego sekretarza stanu, i samego Franciszka - choć pełne bólu i potępienia przemocy - unikają jak ognia nazwania agresora z imienia i nazwiska. To niestety kładzie się cieniem na tym pontyfikacie.
Piszę to jako osoba, która przez lata broniła Franciszka. Nie żeby jemu akurat było to jakoś specjalnie potrzebne - sam raczej potrzebowałem zrozumieć to, co w wielu środowiskach katolickich budziło podejrzliwość, a często otwartą niechęć i alergiczną wręcz reakcję na wszystko, co mówi i robi obecny papież. Z większością zarzutów pod jego adresem zazwyczaj polemizowałem; przeprowadziłem rozmowy z dziesiątkami osób, które pomogły mi rozumieć gesty i słowa papieża; sam byłem wydawcą w Polsce jego obszernej biografii, pokazującej dobrze źródła jego sposobu myślenia i funkcjonowania. Nie, nie byłem nigdy zwolennikiem stawiania pomników za życia, nawet papieżom, ani fanem pospiesznych kanonizacji. I owszem, niektóre decyzje Franciszka we mnie samym budziły wątpliwości, ale były to głównie sprawy dotyczące szeroko rozumianej polityki czy też akcentów, jakie stawia w swoich diagnozach. W sprawach religijnych i wytyczonych kierunków, w jakich powinien nawracać się Kościół (czyli każdy z nas) - jestem nadal przekonany, że mamy do czynienia z pontyfikatem prorockim.
Niestety, reakcja Watykanu na wojnę Rosji rozczarowuje. Mimo wielu słów o cierpieniu narodu ukraińskiego, jakie w końcu padły, nie jestem w stanie zgodzić się na brak wyraźnego nazwania po imieniu agresora. Bo to nie jest sytuacja, w której wystarczy wezwać „wszystkie strony konfliktu” do powrotu do stołu rozmów. Mamy bowiem do czynienia z atakiem czystego zła, z najbardziej perfidnym kłamstwem i zwyczajnym ludobójstwem. W takim wypadku chodzenie na palcach wokół Moskwy przez watykańskich dyplomatów nie znajduje uzasadnienia, nawet gdyby oceniać to wyłącznie w kategoriach reguł dyplomatycznych. Tym bardziej nie da się tego wytłumaczyć, biorąc pod uwagę prorocką misję Kościoła. Również tzw. argument z ekumenizmu nie wytrzymuje tu próby czasu i okoliczności. Nie tylko dlatego, że watykańskie nadzieje na pogłębienie relacji z rosyjskim prawosławiem nie spotykają się ze wzajemnością ze strony patriarchatu moskiewskiego. Również dlatego, że patriarcha Cyryl jednoznacznie stanął po stronie Putina w jego zbrodniczej napaści na Ukrainę. Nie można przecież w imię i tak wątpliwego dialogu z Moskwą zdradzić nie tylko ukraińskich katolików czy grekokatolików, ale i samych prawosławnych, którzy padają ofiarą ludobójczej napaści „bratniego narodu”.
Staram się ufać, że z wysokości Watykanu zazwyczaj widać więcej i głębiej. Coraz trudniej mi jednak zrozumieć, dlaczego akurat widok na Rosję zasłania gęsta mgła.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina