Po małych dzieciach nie widać traumy - to zasługa ich rodziców, którzy sami są często są w emocjonalnej rozsypce - mówi pediatra dr Natalia Krysiak z Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki (ICZMP) w Łodzi, gdzie trafia coraz więcej małych pacjentów z Ukrainy.
"Najmłodsze dzieci czują się na wakacjach czy egzotycznym wyjeździe. To oczywiście zasługa rodziców. Nie widać po nich wielkiej traumy. Im większe dzieci, tym większa świadomość i będą na pewno dużo przeżywały i potrzebowały pomocy psychologa czy nawet psychiatry. Natomiast rodzice to osoby czasami w wielkiej rozsypce emocjonalnej. Myślę, że nie będzie łatwo im pomóc, bo nie potrafimy tak płynnie mówić, by także oni czuli się pewnie i bezpiecznie. A wiadomo, że jak rodzic tak się czuje, to przekłada się na samopoczucie dziecka" - powiedziała PAP dr Natalia Krysiak, pediatra z Kliniki Pediatrii, Immunologii i Nefrologii ICZMP.
ATAK ROSJI NA UKRAINĘ [relacjonujemy na bieżąco]
Jedną z pacjentek przebywających w klinice jest kilkuletnia Daryna, której towarzyszy mama Ania. Kobieta uciekła z Winnicy. Oprócz córeczki jest z nią 18-letni syn. W naszej rozmowie przeszkadza nie tylko bariera językowa, ale też stres, który widoczny jest w całej postawie pani Anny. W Winnicy pozostawiła męża, wojskowego.
Daryna trafiła do szpitala z wysoką gorączką, nieżytem i z kaszlem. Teraz jej stan jest na tyle dobry, że nie musi leżeć w łóżku, tylko bawi się z innymi pacjentami w pełnej zabawek świetlicy.
"Na naszym oddziale pacjentów uchodźców, w wieku od 3 do kilkunastu lat, było do tej pory pięcioro, chociaż w całym Instytucie takich dzieci jest więcej. Przybywają z różnymi problemami - z nieżytem żołądkowo-jelitowym, z zapaleniami płuc. Ale musimy spodziewać się wszystkiego. Wiemy, że te dzieci razem z rodzinami przebywały nawet kilkadziesiąt godzin w niesprzyjających warunkach atmosferycznych. Były wyziębione, głodne, mają też różne choroby współistniejące. Bierzemy też pod uwagę fakt, że są to osoby niezaszczepione, które być może przeszły zakażenie koronawirusem" - podkreśliła dr Krysiak.
Bariera językowa między polskim personelem i ukraińskimi pacjentami i ich rodzinami jest dość duża. Od niedawna są do dyspozycji translatory, ale - zdaniem dr Krysiak - trzeba je też traktować z ostrożnością, bo czasami podpowiadają dziwne rzeczy. Doraźnie lekarze i pielęgniarki dają sobie radę na różne sposoby - porozumiewając się na migi, rysując obrazki, używając translatorów w komórkach. Są też tłumacze ukraińskiego, dostępni pod telefonem przez całą dobę, którzy mogą pomóc w szczególnie skomplikowanych kwestiach.
Część pacjentów została już wypisana, część musi dokończyć antybiotykoterapię czy leczenie objawowe i wkrótce będzie mogła wyjść ze szpitala. I tu często pojawia się problem, bo nie każda rodzina ma dokąd pójść.
"Na szczęście dzięki decyzji zarządu Instytutu możemy przetrzymać tych pacjentów dłużej. Jeżeli zajdzie taka potrzeba, będą mogli przebywać w oddziale, dopóki nie znajdą miejsca do zamieszkania. Ich mamy mają zapewnioną leżankę, posiłki. Zdarzyło się, że dowiedzieliśmy się o starszym rodzeństwie pacjenta, które nie wymagało hospitalizacji, a mimo to za zgodą dyrekcji także przyjmowaliśmy je na oddział, bo w takiej sytuacji byłoby nieludzkie oddzielać dziecko, nawet nastoletnie, od matki" - dodała pediatra.
Personel Instytutu stara się pomóc opuszczającym szpital uchodźcom. Jedna z lekarek udostępniła swoje mieszkanie kobiecie z dzieckiem, która po wypisaniu ze szpitala nie miałaby dokąd pójść. Inni spontanicznie pomogli w zakupie mebli, ubrań, żywności.
"Lekarze, panie pielęgniarki i salowe, wszyscy się w to angażujemy, łącznie z naszymi znajomymi i przyjaciółmi, ale teraz to już chyba norma, bo trudno znaleźć kogoś, kto nie bierze udziału w takich akcjach" - zaznaczyła lekarka.