Polacy stanęli na wysokości zadania – powtarzają to wszyscy moi rozmówcy z Ukrainy – mówi KAI ks. Leszek Kryża TChr, kierownik Zespołu KEP ds. Pomocy Kościołowi na Wschodzie. Podkreśla jednocześnie, że wielu Ukraińców na pewno pozostanie w Polsce na dłużej, więc ważne jest, aby chęć pomocy wytrzymała próbę czasu, a duch otwartości wobec uchodźców trwał cały czas.
Tomasz Królak (KAI): Jak w warunkach wojny na Ukrainie wygląda pomoc Zespołu dla tamtejszej ludności oraz dla uchodźców?
Ks. Leszek Kryża TChr: Działamy na czterech polach. Pierwsze, to modlitwa. Jesteśmy organizatorami regularnej modlitwy różańcowej w formie on-line. Uczestniczą w niej m.in. członkowie wspólnoty Opoka. To młodzi ludzie studiujący w Polsce a pochodzący z różnych krajów na Wschodzie – Białorusi, Ukrainy, Kazachstanu, Litwy, itd. Są z nami także ci, którzy w 2014 r. uciekli z Donbasu i którzy doświadczyli wojny na własnej skórze. Do tej modlitewnej wspólnoty dołącza się sporo innych ludzi, m.in. z Kazachstanu i z Ukrainy oraz członkowie Wolontariatu Syberyjskiego. Łączymy się on-line na modlitwie raz w tygodniu, ale myślę, że teraz będziemy to robić częściej, prosząc Boga o pokój na Ukrainie, w Europie i na świecie.
Druga płaszczyzna to korelacja tych wszystkich pięknych inicjatyw pomocowych, które pojawiły się w Polsce z tymi, które prowadzone są na Ukrainie. Na przykład: zwraca się do nas wielu ludzi z ofertą mieszkaniową, deklarując, że chcą przyjąć rodzinę. Utworzyliśmy już bazę takich danych – choć wiem, że jest ich już wiele – i staramy się kierować uchodźców z Ukrainy, którzy do nas się zgłaszają, pod konkretne adresy. Ale staramy się działać także w innych, nadzwyczajnych sytuacjach. Ostatnio pomogliśmy ukraińskiemu dziecku choremu na wodogłowie organizując transport z Ukrainy i umieszczając je w Centrum Zdrowia Dziecka. Jest już pod właściwą opieką.
Staramy się także odpowiedzieć na zapotrzebowanie płynące z różnych ośrodków, które od lat świadczą pomoc na Ukrainie. Jestem na przykład w kontakcie z siostrami albertynkami, które nie tylko dzielnie zajmują się biedakami i bezdomnymi we Lwowie, ale obecnie działają na granicy, po stronie ukraińskiej. Bo tam także potrzebna jest pomoc. Dobrze, że jest jej coraz więcej, bo ludzie oczekujący w kilometrowych kolejkach na wjazd czy wejście do Polski tkwią tam po kilka czy kilkanaście godzin. Oprócz albertynek pomagają tam także siostry dominikanki i wiele innych zgromadzeń, a także np. ksiądz greckokatolicki z całym zapleczem wolontariuszy, itd. Wszystkich wspieramy w ich działaniach, żeby mieli co dać uciekinierom do jedzenia.
Kolejne pole naszego działania to pomoc różnym ośrodkom tam, na miejscu. Trochę rzeczy można jeszcze na Ukrainie kupić, ale musimy wspierać różne domy, którymi się dotąd opiekowaliśmy, bo one muszą przecież działać. Wspomagamy na przykład ks. Michała Kozankiewicza, który jest księdzem grekokatolickim i prowadzi na Ukrainie dom dla bezdomnych, ale teraz jest na granicy. Szykujemy więc transport, żeby miał z czego ugotować zupę dla uchodźców. Także do innych placówek, które dotąd wspieraliśmy, będziemy starali się dotrzeć z pomocą – gdzie tylko się da. A te domy, do których nie da się dojechać z darami, wesprzemy finansowo. Myślę tu na przykład o klasztorze ojców dominikanów w Fastowie, którzy “przygarnęli” dom dziecka z Pionierska pod Mariupolem. Mają więc teraz o wiele, wiele więcej “mieszkańców” niż dotąd. Podobnie z domami we Lwowie czy Charkowie – one muszą funkcjonować. Podobnie jak różne domy seniora – nie da się przecież tych wszystkich staruszków tak od razu ewakuować.
Czwarte pole naszego działania to stacje pomocy charytatywnej “Dobre serce”. Uruchomiliśmy je długo przed wybuchem obecnej wojny i działały one naprawdę bardzo dobrze. Oczywiście nikt nie przypuszczał, jak wielką rolę będą miały do odegrania w przyszłości… Dziś widzę, że powołanie tych placówek było czymś absolutnie opatrznościowym. A udało się to nam zrealizować wraz z górnośląskim oddziałem Stowarzyszenia Wspólnota Polska. Robimy wszystko, by jak najlepiej te stacje zaopatrzyć. Właśnie w najbliższy piątek wyruszamy do nich ze specjalnym transportem. Wieziemy m.in. bandaże, wózki, opatrunki, żywność. Wraz z naszymi ukraińskimi partnerami czyli tymi, którzy te stacje prowadzą, mamy nadzieję, że uda nam się tam dotrzeć. Tym bardziej, że mamy sygnały, że wszystkie zapasy, które udało nam się tam wcześniej zgromadzić – już się kończą.
Oczywiście, wszystko to dzieje się nie tylko dzięki naszemu Zespołowi ale za sprawą ścisłej współpracy bardzo wielu różnych podmiotów: Fundacji św. Antoniego w Drohobyczu, rzymskokatolickiej Caritas Spes, Caritas diecezji lwowskiej, oczywiście Caritas Polska i wielu innych ośrodków, włącznie z Kancelarią Prezydenta RP. Niesienie pomocy jest możliwe dzięki temu, że udaje nam się tę współpracę zgrać.
KAI: Do tej pory Ukrainę opuściło około miliona uchodźców, z czego większość przybyła do Polski. Można chyba uznać, że, póki co, zdajemy egzamin?
Absolutnie tak. I to w stu procentach. Jestem w nieustannym kontakcie z Ukrainą. Przed chwilą rozmawiałem z biskupem Pawło Honczarukiem z Charkowa. Wraz z grupą diecezjan przebywa w gmachu kurii, która ucierpiała w ostrzale. Relacjonuje, że siedzą w piwnicach, wychodzą stamtąd tylko czasami i na krótko. Nieustannie się modlą. Główną intencją tej modlitwy jest oczywiście to, by nastał pokój ale też dziękczynienie za Polaków, którzy stanęli na wysokości zadania. Wszyscy to powtarzają. Każda moja rozmowa z kimkolwiek na Ukrainie rozpoczyna się od kierowanej stamtąd prośby: niech ksiądz podziękuje Polakom za to, co robią. Więc korzystając z tej okazji, za pośrednictwem KAI, gorąco dziękuję za to ogromne, otwarte serce.
KAI: Ważne przy tym, żeby taka postawa nie ograniczyła się do tego, pięknego skądinąd, spontanicznego zrywu, ale towarzyszyła nam w dłuższej perspektywie, bo trzeba założyć, że Ukraińcy będą wymagać naszego wsparcia przez dłuższy czas.
Tak, musimy to wziąć mocno pod uwagę. W tej chwili jest to rzeczywiście reakcja spontaniczna – fantastyczna, cudowna, każdy czuje w sobie potrzebę pomagania, itd. Ale chodzi o to, żeby trochę tego entuzjazmu zostało nam na potem.
Miałem okazję być w Armenii cztery dni po zakończeniu wojny w Górskim Karabachu. Ten niewielki Kościół ormiańsko-katolicki przyjął wtedy tysiące uciekinierów. Trzeba ich było zakwaterować, zadbać o nich, nakarmić, ubrać, bo wielu z nich uciekło bez niczego, zupełnie. Dopiero potem przyszła proza życia, bo trzeba było znaleźć dla nich jakąś pracę i normalne zakwaterowanie, bo przecież na dłuższą metę życie na jakiejś zbiorowej sali nie jest dla rodziny czymś normalnym.
KAI: Przybysze muszą po prostu próbować normalnie żyć.
No właśnie. Daj Boże, by ta wojna rychło się skończyła tak, żeby każdy kto chce mógł powrócić na Ukrainę. Ale część na pewno w Polsce zostanie, bo nawet nie będą mieli do czego i do kogo wracać. Widzimy przecież te zdewastowane osiedla, zburzone bloki itd. Wielu Ukraińców po prostu już u nas zostanie. Chodzi o to, żeby nam się ta obecnie okazywana życzliwość nie skończyła. Bo wiadomo, że może przyjść “zmęczenie materiału”, wzajemne niezrozumienie mentalności, przeszkody językowe itp. Ta obecna spontaniczność przygaśnie i to jest zupełnie normalne, więc tym bardziej postarajmy się zachować trochę tego spontanicznego ducha. To jest bardzo istotne.
KAI: A póki co – pomoc nie ustaje.
Jestem zbudowany polską otwartością i gotowością do pomocy. Co chwila ktoś do mnie dzwoni z pytaniem: jak można pomóc. Niezmiennie odpowiadam, że trzeba myśleć globalnie ale działać lokalnie czyli zaangażować się w tej mojej małej wspólnocie: wiosce, parafii czy mieście. Jest tak wiele okazji, żeby tam okazać chęć pomocy uchodźcom. Oczywiście ważna jest też dzisiejsza kościelna zbiórka na pomoc dla Ukrainie, bo także może być konkretnym wkładem, jaki w dzieło pomocy może mieć każdy z nas.
ATAK ROSJI NA UKRAINĘ [relacjonujemy na bieżąco]
***
Ks. Leszek Kryża TChr (ur. 1957) od 2011 r. kieruje Zespołem Pomocy Kościołowi na Wschodzie KEP. Przed wstąpieniem do seminarium pracował w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni oraz w PKP i odbył służbę wojskową w szeregach Marynarki Wojennej. Święcenia kapłańskie przyjął w 1991 roku w Poznaniu. Od 1996 r. był delegatem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej do spraw Współbraci pracujących na Wschodzie. W roku 2000 został duszpasterzem w PMK Kolonia w Niemczech a następnie przez osiem lat był proboszczem polskiej parafii w Budapeszcie.