Ufam, że mimo upadku religijności Europa ma w sobie wciąż duchowość, która w najważniejszych kwestiach potrafi wskazać granicę między dobrem a złem.
Czy trzeba przypominać, że upadek męstwa od dawna uznaje się za pierwszą oznakę końca? – to zdanie Aleksandra Sołżenicyna, rosyjskiego dysydenta, laureata Literackiej Nagrody Nobla, autora „Archipelagu Gułag”, pochodzi z mowy, którą wygłosił na Uniwersytecie Harvarda podczas zgromadzenia absolwentów 8 czerwca 1978 r. Zapis wystąpienia Sołżenicyna sprzed ponad 40 lat niedawno opublikował miesięcznik opinii „Wszystko, co najważniejsze”, opatrując go znamiennym tytułem „Upadek męstwa Zachodu”. Jest to jeden z tych tekstów, które mimo zmieniających się okoliczności nie starzeją się, stawiając trudne pytania i diagnozy. Przypuszczam, że redakcja opublikowała go – jako studium zachodniej kultury – w związku z kampanią prezydencką we Francji. A trafiła w czas „podwójnie” – z uwagi na ogromne napięcia związane z groźbą wojny na Ukrainie, w Europie, a może i na szerszą skalę.
Sołżenicyn, wygłaszając swą mowę w 1978 r., od czterech lat przymusowo mieszkał na Zachodzie. To wystarczająco długo, by dobrze przyjrzeć się zachodniej kulturze politycznej i społecznej, zachodniej mentalności, stylowi życia i tak krytykowanemu przez niego konsumpcjonizmowi. A jednocześnie był na tyle dojrzały (miał 60 lat) i przywiązany do wschodniej kultury, a także, jak twierdzą jego krytycy, do idei panslawizmu, że nie uchronił się przed przejaskrawieniem niektórych ułomności zachodniej cywilizacji.
Mogę sobie wyobrazić, że Polacy czytający tę mowę w samizdatach w 1978 r. nie do końca mogli zrozumieć, o co chodzi rosyjskiemu dysydentowi. My dzisiaj, po ponad trzech dekadach życia w wolności, wiemy lepiej, co nie zmienia faktu, że z wieloma ocenami wybitnego pisarza nie sposób się nie zgodzić. To, że demokracja jest najgorszym systemem, ale nikt nie wymyślił lepszego, powiedział już Winston Churchill. I dotąd w tej kwestii nic się nie zmieniło. Wiemy też doskonale, że nie ma nic gorszego niż rządy autokratów i zimna wojna ideologiczna. Mowa Sołżenicyna w wielu kwestiach więc nie przekonuje, jest nazbyt krytyczna, na przykład wtedy, gdy pisze on o zachodniej nierównowadze pomiędzy wolnością ku dobru i wolnością ku złu, o rozprzestrzenianiu się głównie wolności nieodpowiedzialnej, niszczącej. Dlaczego więc przywołuję ten tekst? I czemu piszę o jego aktualności? Nie z powodu refleksji na temat poprawności politycznej, dyktatu kultury masowej czy grzechów wolnych mediów, ale z powodu jednej gorzkiej myśli: o upadku męstwa Zachodu. „Świat zachodni utracił męstwo społeczne i jako całość, i w każdym konkretnym kraju, każdym rządzie, każdej partii, a już z pewnością – Organizacja Narodów Zjednoczonych. Ten upadek w sposób szczególny uwidacznia się w warstwie rządzącej i intelektualnej, skąd też powstaje odczucie, że męstwo zostało utracone przez całe społeczeństwo”. Czytam te gorzkie słowa i konfrontuję z doniesieniami o stanowisku zachodnich społeczeństw i ich polityków wobec sytuacji wokół Ukrainy. I nie myślę, by Sołżenicyn się mylił. Z badań wynika, że w razie ataku obcego państwa swojego kraju gotowych jest bronić 36 proc. Polaków, 24 proc. Estończyków, 17 proc. Litwinów, 14 proc. Słowaków i 11 proc. Niemców. Zginąć za ojczyznę gotowych jest 26 proc. Polaków i 10 proc. Niemców. Ilu Francuzów i Brytyjczyków? Nie wiem. Ale znam historię Europy XX wieku.
Sołżenicyn upadek męstwa dostrzegał w dwóch zjawiskach: odrzuceniu przez Zachód religii i uczynieniu miarą wszechrzeczy człowieka, który w ten sposób nie czuje już odpowiedzialności moralnej ani przed Bogiem, ani przed wspólnotą, oraz w nieograniczonym konsumpcjonizmie. To prawda, że korzystanie z przyjemności życia, z dóbr materialnych osłabia chęć ryzykowania utraty tego w obronie dobra wspólnego. Szczególnie zaś wtedy, gdy obrona dobra wspólnego przekracza granice jednego kraju. Ale ufam też, że mimo upadku religijności Europa ma w sobie wciąż duchowość, która w najważniejszych kwestiach potrafi jednak wskazać granicę między dobrem a złem.
I jeszcze jedna gorzka myśl pisarza: „Żadne największe zbrojenia nie pomogą Zachodowi, dopóki nie przezwycięży swojej niemocy. Przy duchowym rozluźnieniu zbrojenia stają się obciążeniem. Aby się bronić, potrzebna jest gotowość na śmierć, a mało jest tej gotowości w społeczeństwie wychowanym w kulcie dobrobytu. Pozostają tylko ustępstwa, odwlekanie i zdrady”.
Na pewno chciałabym, aby Sołżenicyn się mylił. Szczególnie teraz. •
Ewa K. Czaczkowska