Nawet jeśli zwrócisz swoje oczy ku niebu, ale modląc się wewnętrznie, pozostaniesz w centrum swojej uwagi, możesz się męczyć długimi godzinami w bezowocnym wałkowaniu własnej kondycji. Nie o to chodzi w modlitwie. Raczej o to, aby – jakakolwiek ta kondycja by była – pozwolić Bogu ją przemienić.
Cztery płomienie na adwentowym wieńcu napawają nadzieją. Jak gdyby gdzieś z oddali słychać już było generalne próby anielskich chórów przed kolejną odsłoną spektaklu światła, który niebawem ma się rozpocząć. Zgodnie z proroczą zapowiedzią z Księgi Mądrości wszystko ucichnie, a gdy zalegnie głęboka cisza, a noc w swoim biegu sięgnie połowy, wszechmocne słowo z nieba, z królewskiej stolicy, jak miecz ostry niosąc nieodwołalny rozkaz, jak srogi wojownik runie pośrodku zatraconej ziemi. Faktem jest, że tamta starotestamentalna „zatracona” ziemia nie jest już tą samą. Czy jednak to „zatracenie” nie ciągnie się za jej mieszkańcami, do których Słowo przyszło, ale Go nie przyjęli?
Co znaczy prostować drogę
Święty Augustyn w jednym z kazań, opisując relację między świętym Janem Chrzcicielem a Panem Jezusem, napisał tak: „Jan jest głosem, ale »na początku było Słowo«, czyli Pan. Jan był głosem tylko do czasu, Chrystus jest Słowem odwiecznym”. I dodał: „Trudno jest odróżnić głos od słowa, toteż Jana uważano za Chrystusa. Głos utożsamiano ze słowem. Ale Jan wyznał, że jest tylko głosem i nie chciał uchodzić za tego, którym nie był. (…) I odpowiedział: »Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę dla Pana«. Głos wołającego na pustyni, głos przerywający milczenie, by prostować drogę Panu. To znaczy: mój głos rozlega się po to, aby wprowadzić Pana do waszych serc; lecz jeśli nie naprostujecie drogi dla Niego, to nie przyjdzie On tam, dokąd chcę Go wprowadzić. Cóż jednak oznacza prostować drogę? Modlić się gorąco. Co oznacza prostować drogę? Uniżyć się”.
Wezwanie biskupa Hippony wpisuje się w jeden z mesjańskich tytułów, którym w Księdze Izajasza nazwano mającego się urodzić królewskiego syna. „Bóg Mocny” to tytuł, który w naszej szkole modlitwy pozostawiamy na ostatnią niedzielę tegorocznego Adwentu. Pan jest już tak blisko, że warto podkreślić, iż modlitwa rządzi się swoimi prawami – jest wyrazem intymnej relacji pomiędzy Bogiem i człowiekiem. To człowiek ma problem z rozumieniem tej relacji, a właściwie swojego w niej miejsca. Stąd problemy z modlitwą. Augustyn napisał, że prostować drogę Panu oznacza modlić się i się uniżyć. Gdzie indziej stwierdził: „Ulecz wszystkie kości moje, aby wołały: Panie, któż podobny Tobie? Ten, kto spowiada się Tobie, nie powiadamia Ciebie o tym, co w nim się dzieje. Oczy Twe bowiem przenikają serce zamknięte”.
Pozwól przemienić siebie
Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić: faryzeusz i celnik. Modlitwę pierwszego z nich można by nazwać dziękczynną. Modlitwę drugiego – modlitwą żalu. O ile w przypadku celnika faktycznie była to modlitwa przebłagania za grzechy („Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!”), o tyle faryzeusz, o którym Jezus powiedział, iż nie odszedł do domu usprawiedliwiony, w rzeczywistości nie modlił się, tylko wydawał osąd („Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam”). Jezus, komentując tę postawę, odniósł się do uniżenia i wywyższenia samego siebie. Problem faryzeusza nie polegał na tym, że źle sformułował modlitwę. Raczej na tym, że w jego „dziękczynieniu” nie było miejsca dla Boga – dawcy wszelkiego dobra, a w centrum jego zainteresowania stał on sam, nie Bóg. Jedno z możliwych tłumaczeń greckich słów opisujących postawę na modlitwie, jaką zajął faryzeusz, brzmi: „modlił się skupiony na sobie”, „modlił się zwrócony ku sobie samemu” albo „modlił się do siebie”. I choć nie sama postawa faryzeusza, lecz jego pogarda dla innych powoduje, że odchodzi ze świątyni „nieusprawiedliwiony”, warto ją zapamiętać. Nawet jeśli zwrócisz swoje oczy ku niebu, ale modląc się wewnętrznie, pozostaniesz w centrum swojej uwagi, możesz się męczyć długimi godzinami w bezowocnym wałkowaniu własnej kondycji. Nie o to chodzi w modlitwie. Raczej o to, aby – jakakolwiek ta kondycja by była – pozwolić Bogu ją przemienić.
Gliniane naczynie
W tajemnicy wcielenia jest coś porażającego: absolutna moc (Bóg Mocny) przyobleka się w ciało absolutnej niemocy (dziecko, po dziewięciu miesiącach kształtowania się w łonie matki, rodzi się i spoczywa w skrajnie nędznych warunkach). Polskie „Bóg się rodzi, moc truchleje” wyrazi to w bardzo klarowny sposób – „ma granice Nieskończony”. Spotkanie niemocy z mocą jest kwintesencją miłości Boga do człowieka i jednocześnie wyzwaniem. Tak o nim powiedział w Boże Narodzenie 2005 roku w swoim orędziu Benedykt XVI: „Zbudź się, człowieku trzeciego tysiąclecia! W Boże Narodzenie Wszechmocny staje się dzieckiem i prosi o pomoc i opiekę. Jego sposób bycia Bogiem poddaje krytyce nasz sposób bycia człowiekiem; Jego pukanie do naszych drzwi domaga się odpowiedzi na pytanie o naszą wolność i zrewidowania naszego stosunku do życia i jego pojmowania”.
Bóg puka do drzwi człowieka. Zazwyczaj jednak widzimy to na odwrót, zwłaszcza w naszym życiu modlitwy. Zdaje nam się, że przychodzi odpowiedni moment, klękamy zatem bądź siadamy, odseparowani od ewentualnych rozproszeń, i kiedy jesteśmy gotowi, zaczynamy… pukać. Symbolicznie – do „niebios bram”. Prawda o modlitwie jest jednak zupełnie inna. Modlić się znaczy słyszeć pukanie Boga do swojego życia, do swoich drzwi. Do siebie. Jest to pukanie delikatne, nie nachalne, więc czasem trudno je usłyszeć i osiągnąć przeświadczenie, że to właśnie On jest sprawcą wszelkiej naszej modlitwy. A tymczasem On wie, że „przechowujemy skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas”.
Glina w dłoniach garncarza – to najlepsze porównanie przy próbie opisu tego, co dzieje się z duszą człowieka, kiedy się modli. Palce Boga formują kształt wedle własnego uznania. To dlatego nie warto modlić się jak faryzeusz – „zwrócony ku sobie samemu”, a przy próbie jakiejkolwiek ingerencji ze strony Boga w twoje życie starać się zatrzymać koło garncarskie choćby na moment, żeby naszkicować garncarzowi lepszy wariant samego siebie. •
Rachunek sumienia i modlitwa
W ostatnim tygodniu Adwentu, kiedy życie nabierze jeszcze większego tempa, a tłumy spragnione klimatycznych przeżyć będą rzekomo przygotowywać się na spotkanie z narodzonym w Betlejem Jezusem Chrystusem, znajdź chwilę spokoju. I najpierw odpowiedz sobie na kilka pytań. Niech to będzie forma przedświątecznego rachunku sumienia: 1. Czy rzeczywiście pragnę spotkać się z Bogiem Mocnym? 2. Czy naprawdę wierzę w Jego moc, czy raczej skupiam się na własnej słabości? 3. Jeśli wierzę w Jego moc, to czy pozwalam Mu jej używać w moim życiu, czy wolę dyktować własne warunki, plany i scenariusze? 4. Czy jestem w Jego dłoniach jak glina w rękach garncarza? 5. Czy tegoroczny Adwent jest dla mnie okazją do „prostowania dróg dla Pana”, to znaczy do modlitwy i uniżenia się przed Nim? Zakończ modlitwą – krótką litanią: Jezu Chryste, Boże Mocny – zmiłuj się nade mną grzesznym! Boże Mocny, Synu Boga żywego – zmiłuj się nade mną grzesznym! Boże Mocny, Słowo, które stało się Ciałem – zmiłuj się nade mną grzesznym! Boże Mocny, Emmanuelu, Boże z nami – zmiłuj się nade mną grzesznym! Boże Mocny, Synu Niepokalanej Służebnicy Pańskiej – zmiłuj się nade mną grzesznym! Boże Mocny, wobec którego truchleje wszelka moc – zmiłuj się nade mną grzesznym! Boże Mocny, który z miłości do nas umarłeś na krzyżu – zmiłuj się nade mną grzesznym! Boże Mocny, który masz moc kształtować moje życie – zmiłuj się nade mną grzesznym! Boże Mocny, którego oczy przenikają serce zamknięte – zmiłuj się nade mną grzesznym! Panie Jezu Chryste, Boże Mocny, którego uniżenie podźwignęło upadłą ludzkość, Tobie oddaję moje życie. Tylko Ty jesteś we mnie źródłem chcenia i działania, proszę, daj mi zrozumieć, że sam z siebie nie mogę nic. Który żyjesz i królujesz na wieki wieków. Amen.
ks. Adam Pawlaszczyk