W trakcie tegorocznego Adwentu zaprosiliśmy kilkanaście osób zaangażowanych w Kościele do wzięcia udziału w ankiecie gosc.pl. Odpowiadają na pięć pytań o Kościół, który znaleźli, pokochali, w którym żyją i którym żyją. Dziś Magdalena Myjak - dziewica konsekrowana, wokalistka zespołu "Mocni w Duchu".
1. Mój osobisty „Nazaret”.
Jak określisz swoje miejsce w Kościele? Opowiedz o sytuacji, w której je odnalazłaś.
Na co dzień zajmuję się ewangelizacją przez muzykę. Cieszę się, że w moim miejscu pracy i mojej służbie splatają się moje dwie największe miłości: wiara i muzyka. Kiedy przyjechałam do Łodzi, trafiłam do wspólnoty Mocni w Duchu, gdzie miałam możliwość dzielenia się swoją wiarą, a to bardzo szybko stało się częścią mojej tożsamości jako człowieka wierzącego.
Spędzam moje życie w kościele - z zespołem, w którym śpiewam, dajemy dużo rekolekcji parafialnych. Bywa, że co tydzień jesteśmy w innym miejscu w Polsce. To taki mój Nazaret - mogę służyć, mówić o Bogu, spełniać się jako kobieta i jako muzyk.
Jestem osobą konsekrowaną, żyjącą w świecie - to jest nadrzędne wobec wszystkich działań, jakie podejmuję. Konsekrację rozumiem jako moje pragnienie służenia Bogu we wszystkim, co robię i przeżywania w Nim życia, bez względu na to, czy to jest widoczne na zewnątrz czy nie. Będąc osobą konsekrowaną w świecie, zabieram Boga, który jest we mnie, wszędzie tam, gdzie idę. W każdym działaniu - mojej pracy w szkole, gdzie uczę muzyki, moich spotkaniach towarzyskich - ja po prostu JESTEM osobą konsekrowaną. Nie mam poczucia, że z tego powodu, że jestem konsekrowana, muszę robić jakieś szczególne rzeczy. Staram się być codziennie na Eucharystii czy służyć swoim głosem, ale nie dlatego, że czuję się do tego zobligowana konsekracją. Służę, ponieważ czuję, że Pan do tego mnie zaprasza. Konsekracja to sposób mojego życia z Chrystusem, a nie rzeczy, które robię, nie odpracowywanie, tylko przeżywanie.
2. Jestem – rozeznaję.
Jak rozeznajesz, że miejsce, w którym jesteś w Kościele, jest tym, czego chce dla Ciebie Bóg?
Pierwsze wybory - powołania, miejsca pracy - wiązały się z bardzo wielką pewnością. Pytałam Pana i miałam mocne przekonanie w sercu, że to jest to. Było we mnie dużo pokoju, poczucie pewności, bezpieczeństwa w momencie, kiedy podejmowałam decyzję. Do konsekracji przygotowywałam się długo, bo 8 lat. Pierwsze śluby złożyłam w wieku 21 lat, na rekolekcjach ignacjańskich. Potem przez lata weryfikowałam to: patrzyłam, czy się rozwijam, czy moje życie jest spójne, czy to, jak się układa moje życie potwierdza mi myśl o konsekracji. I na każdym etapie ta odpowiedź brzmiała: TAK. Widziałam, że moje życie jest spójne z tym, co wybieram i że jest w tym błogosławieństwo, więc wiedziałam, że to dobry wybór. I chyba podobnie jest z moją służbą w Kościele - cały czas mam propozycje, wezwania do robienia nowych rzeczy. I widzę, że płynie z tego dobro - często mówią mi to osoby, z którymi rozmawiam.
3. Radość bycia tu.
Co w Kościele przynosi Ci najwięcej radości?
Możliwość przeżywania tej drogi wspólnie z innymi, doświadczenie tego, że Kościół jest wspólnotą. Moi najbliżsi przyjaciele to w większości ludzie wierzący, czyli tacy, którzy podobnie jak ja odbierają tę duchową rzeczywistość. Mam oczywiście znajomych z innych kręgów i to też są dobre znajomości, ale najgłębsze relacje mam z tymi, z którymi mogę porozmawiać także o naszym życiu duchowym. Jest dla mnie największą radością, kiedy obok są inni ludzie, dla których wiara też jest ważna, kiedy możemy ją przeżywać razem.
4. Nie zawsze jest łatwo.
Gdy słyszę o trudnościach w Kościele...
To, co mnie najbardziej boli, to brak jedności. Kiedy żyjąc w różnych nurtach w Kościele i nie rozumiejąc się wzajemnie, robimy sobie krzywdę słowem, czynem i niechęcią do siebie. Widzę, że mam na to spory wpływ, mogę realnie tę jedność budować. Bo jest wiele takich trudnych spraw, które dotykają Kościół, na które nie mam żadnego wpływu - mogę się modlić, ale nie mogę konkretnie działać. A na budowanie jedności mam wpływ, choćby w obrębie mojego małego podwórka. Mogę zdecydować, czy idę za tym wezwaniem i próbuję coś robić, czy pozwalam, żeby było tak, jak było albo wręcz przyczyniam się do pogłębiania podziałów. Pracuję w zespole charyzmatycznym, ale jednocześnie od roku śpiewam ze scholą dominikańską. I mam poczucie, że choć to są zupełnie różne wrażliwości, to nawzajem się szanujemy, nikt z nas nie musi zmieniać swoich poglądów, żebyśmy mogli coś razem zrobić. Nikt się nie musi łamać - szukamy takich dróg, żeby spotkanie było możliwe, nienaruszające niczyjej wrażliwości. Żeby to się udało, trzeba pamiętać, że próba zrozumienia czyjejś perspektywy nie zabiera mi mojej tożsamości, ale ją ubogaca. Jak mamy wychodzić do niewierzących, skoro nie umiemy rozmawiać ze sobą, w obrębie jednej wiary, która opiera się na miłości? Nauczmy się rozmawiać ze sobą, a potem idźmy ewangelizować w świat!
5. Spoglądam w przyszłość.
Kościół, o jakim marzę, to...
Marzę o Kościele, który jest jeden, jest jednością ale nie jednolitością. Marzę o Kościele, w którym się zmieści każdy, nawet jeśli nie jest do końca “pod linijkę”, jest trochę “rogaty”. Marzę o Kościele, w którym będziemy się nawzajem przygarniać i który miłość Chrystusową i to wszystko, co jest napisane w Ewangeliach będzie brał jako zadanie, a nie zbiór ideałów. Marzę o Kościele, który będzie dostępny dla każdego i dzięki temu będzie w nim widać Chrystusa.
O ankiecie: