Rozbrojenie

Czy młodzi odchodzą od wiary? Nie. Nigdy do niej nie doszli. Wystarczy jednak…

Przed tygodniem byłem świadkiem niezwykłej modlitwy.

Przyszli nieufni, dawali jasny komunikat: nie zależy nam. Tak pokazywały maski, które, jak pokazał czas, szybko zaczęły opadać. Gdy zaczęliśmy wołać o Ducha Świętego, mury runęły. Młodzi kandydaci do bierzmowania odchodzili z modlitwy wzruszeni, mniej lub bardziej dyskretnie ocierali łzy, niektórzy w czasie uwielbienia zdobyli się na to, by podnieść do góry ręce (a to, wobec klasy, groziło śmiercią lub trwałym kalectwem).

Popularne twierdzenie, że młodzi odchodzą od wiary ma błędne założenie. Przyjmuje bowiem, że wyssali ją z mlekiem matki, odziedziczyli „z dziada pradziada” lub nabyli po kilkunastu lekcjach religii (w roku szkolnym 2020/21 nad Wisłą uczęszczało na nie 85,7% uczniów). To nieprawdziwa przesłanka. Trudno odejść od miejsca, w którym… nigdy się nie było.

– Rozdałem młodym ankietę. Pytałem o to, co zapamiętali z bierzmowania. Odpowiedzi były porażające. Zostało w nich to, co najbardziej męczące: podpisy, pieczątki, sprawdzanie obecności, zaliczenie. Cała sakramentalna biurokracja – opowiadał mi bp Edward Dajczak – Co mnie zabolało? Oni nie wspominali ani słowem o istocie tego sakramentu! Młodzi, często bardzo odlegli od osobistego doświadczenia wiary, bywają przymuszani przez rodziców do przystępowania do bierzmowania. Przychodzą zbuntowani do kościoła, a w nim wita ich ksiądz rozpoczynający od przedstawienia listy zadań i zobowiązań: „by przyjąć bierzmowanie, trzeba zaliczyć to i tamto”. Falstart! Nawet jeśli miał z nimi dobre relacje, ląduje po przeciwnej stronie. Dla nich nie istnieje słowo „przymus”. To pokolenie może zrezygnować z wielu rzeczy, ale na pewno nie z wolności. Wszystko, co pachnie przymusem, wywołuje z miejsca alergię, bunt. Tworzy się barykada i zaczyna przepychanka, walka. Największym problemem dzisiejszej młodzieży jest brak osobistego doświadczenia Boga. Tak, główny problem, o który rozbijamy się jako Kościół to nie parafki, podpisy, pieczątki, ale problem doświadczenia Pana Boga, którego młodzi nie mają…

Tak! Osobiste przyjęcie Jezusa ma pierwszorzędne znaczenie. Odpadają wszelkie narracje przemocowe („Musisz pójść na bierzmowanie!) i tradycyjne („Ja za twoich czasów…”). 
Przeglądam osobiste notatki Jana Pawła II. Zapisywał je drobniutkim maczkiem na kartkach prywatnego kalendarza. W jednej z pierwszych, jakie zanotował jako papież, pisał: „5 marca 1979: Chrystus żyje w nas. Bardziej od formuł dogmatycznych ważne jest doświadczenie; obcowanie z Tym, który w nas żyje w sposób najbardziej rzeczywisty. To Jego życie w nas, przebywanie, obcowanie jest siłą jest źródłem świadectwa, które przemawia wobec wszystkich odmian ateizmu, sekularyzmu i «śmierci Boga»”. 

To przecież kwintesencja jego pontyfikatu!

Nasze zadanie? Doprowadzenie młodych do spotkania żywego Jezusa, przyjęcia Go, jako Pana i Zbawiciela. To punkt odniesienia. Nawet jeśli później odejdą, będą mieli do czego wrócić.

Myślałem o tym przed tygodniem, widząc, w jaki sposób Duch Święty rozbrajał grupę niemal pięćdziesięciorga nastolatków. Przypomniały mi się słowa Ulfa Ekmana, byłego szwedzkiego pastora, założyciela Kościoła Livets Ord. Przebywając w Jerozolimie podszedł do uschłego figowca. I wówczas, jak wspomina, usłyszał w sercu: „Ulf, nigdy nie nazywaj martwym tego, co Ja mogę ożywić”. Gdy przyjrzał się drzewu, zauważył, że ma maleńkie, zielone pączki.
 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Jakimowicz