Synodalność to proces a nie wydarzenie, które się rozpoczyna i kończy, a ten Synod wiadomo kiedy się zaczął, ale pozostanie on otwarty – zapewnił kard. Mario Grech, sekretarz generalny Synod Biskupów.
Pojęcie „Kościół domowy” nabrało negatywnego znaczenia pod koniec IV wieku wraz z sakralizacją księży i biskupów. Czy zatem papież chce odzyskać Kościół domowy w procesie synodalnym?
Mówię tu we własnym imieniu. Nie chodzi o odzyskanie. Przypominam sobie takie wyrażenie: rodzino, bądź tym, czym jesteś. Nasza refleksja teologiczna czy duszpasterska o rodzinie nie będzie pełna, jeśli zabraknie w niej wymiaru eklezjalnego. Kościół parafialny, wspólnota parafialna składa się z rodzin, które są Kościołami domowymi.
Opowiem anegdotę. Były dwie parafie, w których nie było światła. Jeden z proboszczów powiedział: „Wiesz co zrobię? Zapalę wielkie ognisko na placu, to oświetli trochę miasteczko”. Drugi na to: „Ja nie. Dam świece każdej rodzinie, żeby je zapalili w swoich domach”. To jest właśnie Kościół domowy. Jeśli chcemy zbudować Kościół na placu, to jest to bardzo ograniczony sposób budowy. Jeśli natomiast uda nam się zapalić światło w Kościołach domowych, będziemy w stanie oświetlić całe miasteczko.
Wspomniał Ksiądz Kardynał, że wspólnie mamy szukać odpowiedzi. Ale w wielu miejscach na świecie, w wielu Kościołach lokalnych odpowiedzi są zawsze gotowe. Nie jest to chyba owocem jakiejś szczególnej złośliwości, ale może wynika ze sposobu myślenia i formacji, którą ci duchowni przebyli? Jak świeccy mogą uczestniczyć w procesie synodalnym?
To chyba byłaby zarozumiałość z mojej strony, gdybym powiedział, że mam gotowe odpowiedzi, nie znając jeszcze pytań, że znam potrzeby dzisiejszego człowieka. W jaki sposób zatem możemy wspólnie znaleźć odpowiedzi w świetle Ewangelii? Poznając teren, poznając kontekst życia mężczyzn i kobiet. Żeby nauczyć Józka łaciny, nie wystarczy ją znać, ale trzeba wiedzieć, jaki on jest. Tu tkwi ryzyko. Może zbyt łatwo twierdzimy, że znamy Ewangelię, a często okazuje się, że nie znamy jej wystarczająco dobrze. Chcemy udzielać lekcji, głosić kazania Józkowi, nie znając go zupełnie. Żeby go poznać, musi on usiąść razem z nami do stołu. Szanując oczywiście charyzmaty i posługi będziemy mogli służyć sobie nawzajem.
Patrząc właśnie na Ewangelię widać, że Pan Jezus spędził bardzo dużo czasu przy stole, rozmawiając z ludźmi, poznając ich. Używał języka zrozumiałego dla nich. Opowiadał im historie, które mogli pojąć, znając najbardziej wyrafinowane myśli teologiczne. Tymczasem ludzie dzisiejsi nie rozumieją języka kościelnego.
Już w pytaniu zawarł Pan odpowiedź. Musimy stanąć wśród ludzi i razem z nimi iść, używając języka, który będzie zrozumiały dla dzisiejszego człowieka. Może nie będzie to język wyrafinowany, ścisły teologicznie, ale to nieważne. Musimy umieć wyjść poza formuły. Ważna jest treść: pragnienie poznania Boga, Jego planu dla człowieka. To nie jest przywilej zarezerwowany dla kogoś. Jesteśmy powołani i kochani przez Pana, mamy iść drogą wskazaną przez Niego. Potrzebujemy jednak, jak pan podkreślił, bycia zrozumiałymi, ale najpierw musimy poznać naszego rozmówcę.
Niedawno miałem okazję być na obronie pracy doktorskiej pewnego księdza. Przyjechało na nią wielu jego przyjaciół i bliskich. Wszyscy dumnie oglądali pięknie oprawioną pracę doktorską, w której tytule był przymiotnik „eklezjalny”. I wtedy ktoś mnie zapytał: co znaczy to słowo? Myślimy, że wszyscy wszystko rozumieją…
Żeby to było tylko jedno słowo, którego nie rozumieli… ale oni mieli odwagę zapytać o znaczenie! Zdaję sobie sprawę, że także w liturgii, w modlitwie wiernych używamy słów, które są kompletnie puste. Teologicznie są na pewno głębokie, ale nic nie mówią, żeby nie powiedzieć, że wywołują jakiś stan zamieszania. Niestety ciągle nie zrozumieliśmy, że musimy szukać nowego języka. Mam nadzieję, że proces synodalny sprawi, że będziemy nie tylko bardziej wiarygodni, ale że nauczymy się języka zrozumiałego dzisiaj dla ludzi.