W niemieckim obozie koncentracyjnym dla dzieci najmłodsi więźniowie mieli prostu umrzeć. Niemcy utworzyli obóz, aby zabijać polskie dzieci - powiedział PAP historyk, dyrektor Muzeum Dzieci Polskich - Ofiar Totalitaryzmu w Łodzi dr Ireneusz Maj.
Muzeum ma upamiętniać męczeństwo najmłodszych więźniów III Rzeszy przetrzymywanych od 1942 r. do 1945 r., w niemieckim obozie koncentracyjnym dla dzieci, na terenie wydzielonym z Litzmanstadt Ghetto. O tym, co działo się w barakach przy ul. Przemysłowej mają przypominać stałe ekspozycje, wystawy czasowe, spotkania z ocalałymi i działalność edukacyjna muzeum.
Dyrektor Muzeum Dzieci Polskich - Ofiar Totalitaryzmu w Łodzi (MDP OT) przypomniał, że placówka działa od połowy 2021 roku i jest instytucją kultury w organizacji. "Nasza tymczasowa siedziba mieści się na Piotrkowskiej 90 w Łodzi. Teraz najważniejsze dla nas zadania to przede wszystkim gromadzenie zbiorów - zabytków, dokumentów, które po opisaniu staną się eksponatami potrzebnymi w naszej działalności wystawienniczej" - podkreślił dyrektor Maj.
"Musimy się spieszyć, bo byli więźniowie ocaleni z obozowego piekła oraz, w części, ich rodziny są już w podeszłym wieku. Niestety, bardzo szybko odchodzą" - zwrócił uwagę. "Znaczny nacisk kładę na spotkania z ocalałymi i ich rodzinami oraz na wizyty w terenie, gdzie udaje nam się jeszcze pozyskiwać autentyczne zabytki, głównie dokumenty z czasów istnienia obozu" - dodał.
To niesłychanie trudna - jak ocenił historyk - praca, ale na razie udaje się ją wykonywać. "Trzeba tylko chcieć. Bardzo intensywnie poszukujemy dokumentów dotyczących obozu. Udało nam się niedawno pozyskać osiem wstrząsających listów dzieci do rodziców. Dzięki kontaktom, które nawiązaliśmy podczas ostatniego spotkania z ocalałymi jesteśmy w stanie odszukiwać te dokumenty" - opisywał dyrektor.
"Materiały znajdują się w zbiorach prywatnych, często są to rodziny ocalałych lub osoby, które z więźniami niemieckiego obozu koncentracyjnego dla dzieci miały kontakt. Zbiory są rozproszone" - wyjaśnił. "Gościliśmy niedawno w niewielkiej miejscowości, gdzie udało nam się znaleźć i pozyskać dla naszych zbiorów kolejne dwa listy więźniów z ul. Przemysłowej" - powiedział Maj. "Mamy już informacje, że są dostępne inne dokumenty. Nie tylko listy, ale także zdjęcia, oryginalne kartoteki, karty z odciskami palców dzieci. Te materiały są do pozyskania z istniejących zasobów archiwalnych" - dodał.
Pracownicy muzeum docierają do różnych miejsc, gdzie mogą być pamiątki z tragicznych obozowych lat. "Takimi miejscami są izby pamięci, gdzie przeprowadzamy kwerendy. W wielu miejscowościach, często przy szkołach, urzędach są takie izby. Wiele z nich przyjmowało od okolicznych mieszkańców pamiątki związane z II wojną światową" - mówił Maj. "Okazuje się, że dzięki takim izbom pamięci udaje się odszukać szereg dokumentów związanych z losem ocalałych najmłodszych niemieckich więźniów, którzy przebywali w obozie przy ul. Przemysłowej"- wyjaśnił.
Szef muzeum wspominał, że pracownicy placówki mają świadomość upływającego czasu, stąd częste, intensywne kontakty z ocalałymi. "To teraz kilkanaście osób, które przyjeżdżają na spotkania oraz ich rodziny. Niestety, to grono jest coraz mniejsze" - powiedział.
"Bardzo nam zależy, aby upamiętnić, to, co jeszcze możemy. Robimy nagrania, notacje, wywiady z ocalałymi i członkami ich rodzin, bo przecież dużą wiedzę o tragedii obozu mają najbliżsi więźniów. Chcemy to zachować dla następnych pokoleń" - podkreślił Maj.
"Zdarza się często, że to właśnie synowie, córki, wnuczęta ocalałych opowiadają nam o ostatnich wyznaniach, niemal na łożu śmierci, które powierzyli im więźniowie z ulicy Przemysłowej. To są wstrząsające relacje, którymi ocaleni nie dzielili się nigdy z innymi" - relacjonował historyk. "My to wszystko utrwalamy na wszystkich możliwych nośnikach w rozmaitych technologiach wysokiej jakości. Współpracujemy z fachowcami, aby było to robione jak najlepiej, aby można było potem te materiały wykorzystywać na przykład w filmach dokumentalnych" - podkreślił.
"Zależy nam również na utrzymywaniu bliskich kontaktów ze świadkami i ich rodzinami. To szalenie istotne, że takie osoby dzwonią do nas, piszą listy. Przypominają im się jeszcze nieopowiedziane historie, znajdują nieznane dotąd dokumenty. Ale nie tylko, dlatego, chcemy utrzymywać serdeczne kontakty z ocalałymi. Chcemy im pomagać w sprawach bytowych i urzędowych, a także po prostu spędzać z nimi i z ich rodzinami czas. Nie działamy wyłącznie jak instytucja państwowa - tworzy się więź, jesteśmy jak rodzina" - ocenił Maj.
Dodał, że jego placówka to miejsce szczególne. Upamiętnia, bowiem coś, co nie mieści się po prostu w żadnych systemach wartości, w żadnej skali zbrodni - niemiecki obóz koncentracyjny, obóz śmierci dla dzieci. "Celem okupacyjnych władz niemieckich było stworzenie takiego miejsca, które miało - zabrzmi to złowrogo - rolę +praktyczną+. Obóz utworzono, aby zabijać polskie dzieci" - podkreślił dyrektor Maj.
"Trzeba to powiedzieć, jasno i konkretnie. To nie była placówka opiekuńcza, to nie był jakiś tzw. poprawczak. W tym niemieckim obozie koncentracyjnym dla dzieci, najmłodsi więźniowie mieli prostu umrzeć" - mówił. "Te dzieci, które nie umierały, niewolniczo pracowały w nieludzkich warunkach, wiele kwalifikowano do zgermanizowania" - przypomniał. "Niemcom przeszkadzało, że oprócz dzieci niemieckich są też dzieci polskie - traktowano to, jako problem do +rozwiązania+, a jednym z narzędzi owego +rozwiązania+ był obóz na Przemysłowej" - powiedział.
Niemiecki obóz koncentracyjny dla dzieci został celowo zaprojektowany przez okupantów tak, aby otaczały go tereny Litzmannstadt Ghetto, aby nikt nie mógł odkryć, że za tragedią więzionych tu Żydów, kryje się jeszcze jeden dramat - gehenna polskich dzieci zamkniętych w obozie koncentracyjnym, który formalnie - w 1942 r. - został wydzielony z getta.
"To była pięciohektarowa działka. Obóz był podporządkowany innej administracji niż ta z Litzmannstadt Ghetto, czyli niemieckiej policji bezpieczeństwa. To było bardzo przemyślane, +sprytne+, posunięcie Niemców. Spoglądając na archiwalny plan zobaczymy, że obóz był otoczony ze wszystkich stron terenami getta" - powiedział Maj. "Informacje o niemieckim obozie śmierci dla polskich dzieci nie przedostały się na Zachód. Dopiero po wojnie zaczęto o tym mówić, ale też nie do razu" - dodał.
"Nawet w pierwszych procesach obozowych wachmanów Sydonii Bayer i Edwarda Augusta, nie pojawiały się w szerszym kontekście informacje o popełnionych na terenie obozu przy Przemysłowej zbrodniach. Określano to miejsce, jako obóz przy ul. Brzezińskiej (obecnie ul. Wojska Polskiego - PAP)" - przypomniał. "Świadomość, wiedza na temat funkcjonowania obozu była bardzo ograniczona. Przełomem były lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku, kiedy powstał Pomnik Pękniętego Serca i zakończył się proces Eugenii Pol" - podkreślił dyrektor.
Używająca także imienia Genowefa, Eugenia Pol, która podczas okupacji zmieniła nazwisko na Pohl była znaną z okrucieństwa strażniczką. Zanim trafiła przed sąd pracowała w żłobku przy ul. Współzawodniczej w Łodzi, kilkaset metrów od obozu, w którym katowała dzieci. "Po wojnie bardzo dobrze jej się wiodło. Wróciła do nazwiska Pol, uprawiała sport, trenowała m.in. rzut oszczepem. Widywana była w siedzibie Związku Bojowników o Wolność i Demokrację (ZBoWiD), organizacji kombatanckiej działającej w czasach PRL" - relacjonował Maj.
Podkreślił, że przeżycia obozowe dzieci - trafiających na Przemysłową m.in. za spowodowane biedą drobne wykroczenia lub po aresztowaniu przez Niemców rodziców - pozostawiły w ich psychice niedające się zatrzeć ślady. "Nie da się tego opowiedzieć bez emocji. Były tu dzieci w wieku od kilku miesięcy do 16 lat. Niektóre przywożone były z rodzeństwem. Maleńkie kilkuletnie dzieci opiekowały się jeszcze młodszymi siostrami i braćmi. Gehenna tych dzieci zaczynała się od odebrania ich z domów. Można powiedzieć, że były porywane" - powiedział PAP dyrektor MDP OT.
"Potem był transport w nieludzkich warunkach, następnie sam rygor obozu. Dzieci już na początku swojego uwięzienia przeżywały prawdziwą traumę. Jeden z więźniów wspominał, że przy wejściu do obozu ujrzał zabitego przez niemieckich oprawców chłopca, który wisiał na obozowych drutach ogrodzenia. Trudno się dziwić, że ocalali wspominają obóz, jako piekło" - opowiadał Maj. "Wszystkie liczby dotyczące przywiezionych tu i zabitych dzieci, wywiezionych dalej i pozostałych do wkroczenia Rosjan małych więźniów nie oddadzą ich rzeczywistych przeżyć" - podkreślił.
Historycy szacują, że przez obóz na Przemysłowej przeszło ok. 3 tys. dzieci, kilkaset z nich zabili Niemcy. Niektóre z dzieci poddano germanizacji. Kilkaset przeżyło do wkroczenia Rosjan. Liczby te - jak podaje Maj - są ciągle weryfikowane, także poprzez ostatnie badania pracowników muzeum.
"Mówimy o liczbach, ale my musimy dotrzeć do prawdy traktując każdą zbrodnię Niemców indywidualnie, tak jak losy dzieci. Trudno powiedzieć, czy niektóre ofiary zostały odnotowane" - tłumaczył. "Już po wkroczeniu Armii Czerwonej - według relacji świadka - niektóre dzieci włamały się do magazynu żywności. Łapczywie jadły zawartość znalezionych konserw, a z powodu długotrwałego wycieńczenia głodem, umierały" - opowiadał.
"Musimy wyjaśnić wszystkie możliwe aspekty zbrodni dokonanych w tym niemieckim obozie koncentracyjnym, w obozie śmierci dla dzieci" - podkreślił Maj.
"Liczymy, że, jeśli do końca tego roku - realizując prośbę z apelu ocalonych do prezydent Łodzi Hanny Zdanowskiej - miasto przekaże muzeum działkę na terenach dawnego obozu, to za trzy, cztery lata może tam powstać siedziba naszej placówki" - przewidywał dyrektor.
"Mamy nadzieję, że będzie to godne miejsce upamiętniające ten straszny obóz dla najmłodszych więźniów, niewinnych polskich dzieci. Co ważne, jako placówka muzealna nie chcemy wyłącznie zajmować się eksponowaniem przedmiotów i dokumentów z tych strasznych czasów" - powiedział historyk.
"Przede wszystkim mamy nadzieję, że będziemy wkrótce mogli dotrzeć do każdej szkoły średniej w Łodzi i regionie, a może nawet w całej Polsce, aby przekazywać słowa pamięci o niemieckim obozie śmierci dla dzieci. Chcemy nagrać specjalną lekcję historii na ten temat" - podsumował dyrektor Maj.