W Domu Nadziei chłopiec pojawił się w piątek, 1 października. Ma dziesięć lat. Miesiąc wcześniej grupa mężczyzn, o drugiej w nocy, przyszła do wsi, gdzie mieszkała rodzina.
06.10.2021 18:02 GOSC.PL
Wyciągnęli z chaty matkę i dziecko. Dwóch trzymało kobietę. Dwóch innych, na jej oczach, zadało chłopcu cios maczetą. Chcieli uciąć rękę.
To miało miejsce 1 września niedaleko Mpulungu, nad jeziorem Tanganika w Prowincji Północnej Zambii. Chłopiec jest albinosem. Nocne najście bandy pozyskującej części ciała albinosów, dla praktykowanego w Zambii procederu czarownictwa, obudziło resztę rodziny, śpiącą w sąsiednich chatach.
Ojciec wybiegł na zewnątrz, alarmując sąsiadów. Napastnicy uciekli. Dziecko zostało z okaleczonym kikutem. Pomimo cięcia, przedramię cały czas trzymało się reszty ręki. Rodzinie udało się zatrzymać krwawienie. Dopiero następnego dnia dotarli do oddalonego o trzy godziny szpitala. Tam dziecku amputowano uszkodzoną kończynę.
Wkrótce potem policja złapała dwóch ze sprawców nocnej napaści. Jednak rodziny pozostałych podejrzanych, zagroziły że zabiją i matkę i dziecko. W szpitalu chłopiec przebywał trzy tygodnie. Cały czas pod ochroną policji. Były bowiem próby porwania dziecka ze szpitala. Po wypisaniu dziecka ze szpitala opieka społeczna z Mpulungu zadzwoniła do oddziału w Lusace. Aby zapewnić bezpieczeństwo matce i chłopczykowi.
Kobieta otrzymała schronienie w jednej z placówek państwowych. Chłopca skierowano do Domu Nadziei prowadzonego przez brata Jacka Rakowskiego. Jest misjonarzem Ojców Białych. Znamy się od dwudziestu lat. Wiele razy byłem świadkiem jak niesie konkretną pomoc dzieciom, które znalazły się z różnych powodów na ulicy. Wyjeżdża przed wschodem słońca na ulice slumsów Lusaki, opatruje ich rany, szuka kontaktu z rodzinami, a gdy te się odnajdą - to zawozi dzieciaki do ich domów (czasem to "kurs" przez cały kraj).
Oprócz pracy w terenie z kadrą z Domu Nadziei prowadzą szkolenia dla rodzin o etapach rozwoju dziecka, zachowaniach, zaburzeniach. Aby np. autyzm, nie był postrzegany jako "kara boża", a trauma, jako opętanie.
- Mamy sporo takich dzieci. Wielu rodziców nie ma w sobie siły aby sobie z takimi sytuacjami poradzić. Nie ma tu w Zambii kursów na temat efektów wczesnodziecięcej traumy na rozwój dziecka. A o neuropsychologii to już nikt tu nie słyszał. Dlatego prowadzimy warsztaty dla rodziców, aby wiedzieli co się z takim dzieckiem dzieje. By nie postrzegali dziecka jako "złego" - mówi Jacek.
Obecnie w ośrodku, który prowadzi, oprócz dzieci zabranych z ulicy (we współpracy z policją i opieką społeczną), znajdują też miejsce dzieci, będące ofiarami wszelkich form przemocy. Oraz te, które zostały skazane za przestępstwa i groziłoby im więzienie - w ośrodku przechodzą rehabilitację. To wynik współpracy Domu Nadziei z placówkami państwowymi, policją i sądami.
- Trzy miesiące temu miał miejsce podobny przypadek, jak z "naszym" dziesięciolatkiem. W Chingoli w Prowincji Copperbelt. Przyszli do domu, zabrali sześciomięsięczne dziecko i przed domem ucięli obie ręce - mówi Jacek.
Czarownictwo (ang. witchdoctors) jest w Zambii prawnie zakazane. - Niestety również sami policjanci w to wierzą. Wczoraj mieliśmy spotkanie z przedstawicielami Komisji Praw Człowieka. Chcemy aby oni się tym zajęli, aby sprawa trafiła do sądu. Bo jeśli nikt "z zewnątrz" się tym nie zajmie, to policjanci wypuszczą sprawców. Sami się boją - dodaje.
W ośrodku chłopiec przebywa od piątku. Jest już bezpieczny. Pozszywana po amputacji rana przedramienia goi się. - Nie sposób opisać traumy, jakiej doświadczył - mówi Jacek. - Dopiero w poniedziałek po raz pierwszy wyszedł do innych dzieci.
Dzieci z traumą jest w ośrodku więcej. Kilka dni wcześniej do Domu Nadziei trafiło dwóch chłopców z Republiki Demokratycznej Kongo. Grupa rebeliantów Mai-Mai przyszła do ich wioski. Zaczęli zabijać mieszkańców. Chłopcy z braćmi i mamą uciekli do buszu. Po drodze się pogubili. Z jednym starszym bratem dotarli do granicy z Zambią. Tam zostali złapani przez służby migracyjne. Starszego brata oskarżono o przemyt ludzi. Wszystkich zamknięto w więzieniu. Młodszych chłopców wypuszczono po pięciu dniach.
- Przywieźli ich do naszego ośrodka. Dwóch wojskowych z kałasznikowami. Nigdy nie widziałem dzieci tak przerażonych, jak ci dwaj chłopcy. Byli pewni, że przywieziono ich na egzekucję. U nas nikt mówi ich języku lingala. Jeden z wychowawców starał się porozumieć z nimi w suahili. Na szczęście mamy kilku innych chłopców z Kongo. To oni im wyjaśnili, że nie trafili do więzienia, i że nikt ich tu nie zabije - mówi Jacek.
Dwa tygodnie wcześniej mieli w ośrodku pogrzeb. Jednego z wychowanków, w czasie gdy był u rodziny, przejechał pociąg. W ostatnim czasie w ośrodku po raz czwarty też przechorowywali covid.
Misje...
W "miesiącu misyjnym" zachęcam do zapoznania się ze stroną Domu Nadziei:
https://www.domnadziei.net/start.html
Krzysztof Błażyca