Możliwe, że z imprezy Trzaskowskiego najwięcej pożytku będą miały lewicowe organizacje, które przy takiej okazji mogą wybrać sobie dobrze zapowiadający się narybek. Z całą pewnością pożytku nie będzie miała całkiem spora grupa prelegentów.
07.09.2021 20:12 GOSC.PL
Z punktu widzenia codziennych partyjnych przepychanek zakończone właśnie zjazdy pokazały tyle, że Rafał Trzaskowski pozostaje w jednej partii z Donaldem Tuskiem, zamiast zakładać nową z Szymonem Hołownią. Trzaskowski miał swój Campus Polska Przyszłości, a Hołownia konwencję swojego ugrupowania. Sporo z tego wynika dla Hołowni (Platforma go wygryza), a niewiele dla ogólnej sytuacji w kraju. Organizatorzy obu imprez – to jest druga rzecz, którą pokazały zjazdy – zakładają, że do młodzieży trzeba mówić językiem lewicy. Mogą mieć niestety sporo racji. Nie brak oczywiście w Polsce młodych konserwatystów, ale ton narzuca liberalna obyczajowo lewica. Możliwe zresztą, że z campusu Trzaskowskiego najwięcej pożytku będą miały lewicowe organizacje, które przy takiej okazji mogą wybrać sobie dobrze zapowiadający się narybek. Z całą pewnością pożytku nie będzie miała całkiem spora grupa prelegentów, którzy mieli nieszczęście się wypowiedzieć.
Słowa Sławomira Nitrasa o „opiłowaniu” katolików z przywilejów i „sprawiedliwej karze” dla Kościoła za popieranie Prawa i Sprawiedliwości spodobały się pewnie uczestnikom imprezy, ale dla tzw. szerokiego odbiorcy to jednak za dużo. Nie bez powodu Rafał Trzaskowski, zamiast popierać wypowiedź Nitrasa, próbował później tłumaczyć, że jego partyjny kolega powiedział co innego, niż powiedział. Inny z prelegentów, Leszek Balcerowicz po fakcie komentował swój występ sam i robił to bardziej asertywnie – z niczego się nie wycofał. A powinien. Zachęta do tworzenia „internetowego pręgierza” dla popierających PiS dziennikarzy zostanie mu nie raz przypomniana, zwłaszcza wtedy, kiedy ktoś z kolegów Balcerowicza będzie się skarżył na publiczny hejt. Ciekawe teksty znalazłyby się też w wystąpieniach Macieja Stuhra i paru mniej znanych osób, ale największe problemy będzie miał zapewne Tomasz Grodzki. Zapytany o służbę zdrowia, marszałek senatu opowiedział, że w Danii 20 lat temu zmniejszono liczbę szpitali, dzięki czemu stan dziadowskiej wcześniej służby zdrowia radykalnie się poprawił. Morał, jaki wyciągnął z tej historii Grodzki był taki, że w Polsce powinno się stać to samo – zamiast blisko tysiąca szpitali, jak teraz, powinniśmy mieć może 130. Nie będę udawał, że jestem specjalistą od duńskiej medycyny, ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że w tak bogatym kraju 20 lat temu w szpitalach tynk sypał się ze ścian, jak to przedstawił marszałek senatu. Jednak problemem, który będzie się ciągnął za Tomaszem Grodzkim nie są słowa o Duńczykach, ale pomysł sprowadzający się do likwidacji jakichś 80 proc. szpitali w kraju. Polak z mniejszej miejscowości usłyszał, że zamiast kilku kilometrów, może mieć do najbliższego szpitala kilometrów kilkadziesiąt. Miastowy dowiedział się natomiast, że placówka z jego miejscowości będzie teraz obsługiwać pół województwa.
Podczas gdy na Campusie Trzaskowskiego gwiazdami byli goście, Szymon Hołownia na swoim kongresie postanowił zabłysnąć sam. I udało mu się – zapowiedział, że jeśli obejmie władzę, to w Polsce do 2030 r. nie będzie domów dziecka, bo wszystkie dzieci znajdą rodziny adopcyjne. To naprawdę dobry pomysł, ale przy okazji można by jeszcze zrobić tak, żeby w szkole chłopcy się nie bili, a dziewczynki nie obgadywały, no i żeby nie było chorób dziecięcych. Może być do 2040 r.
Polską co parę lat wstrząsają taśmy, nagrania i wykradzione maile. Okazuje się, że szpiegowanie jest bez sensu. Nie trzeba być kelnerem z „Sowy i przyjaciół”, żeby przyłapać polityka na mówieniu czegoś, czego nikt mający choć trochę oleju w głowie nie odważyłby się powiedzieć publicznie.
Jakub Jałowiczor