Proces synodalny, w który chce nas wprowadzić papież Franciszek, wielu jawi się jako rzeczywistość co najmniej enigmatyczna. Już sam temat Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów, które odbędzie się w 2023 roku, brzmi na pierwszy rzut oka dość niejasno: „Ku Kościołowi synodalnemu: komunia, uczestnictwo i misja”. Ponadto Papież przekształca to wydarzenie w coś na kształt drogi, która rozciągnie się na okres dwóch lat i zacznie już wkrótce, bo 9-10 października w Watykanie. Dokąd nas prowadzi Ojciec Święty?
06.09.2021 07:06 GOSC.PL
Wbrew pozorom temat synodu – nawet jeśli dla wielu mało zrozumiały – dużo nam mówi o intencjach Papieża. W centrum staje więc samo pojęcie synodalności, która, zdaniem Franciszka, jest drogą Kościoła w trzecim tysiącleciu. Ojciec Święty jest przekonany, że takiej drogi oczekuje od Kościoła Bóg. Co to w praktyce oznacza? W istocie – rozwinięcie fundamentalnych intuicji, które legły u podstaw eklezjologii Soboru Watykańskiego II i posoborowej reformy Kościoła. Integralną częścią tej reformy jest przekonanie, że Kościół nie jest wyłącznie hierarchiczną strukturą, w której liczy się tak naprawdę tylko duchowieństwo zajmujące jej wyższe szczeble, natomiast świeccy – ulokowani na samym dole – mają jedynie obowiązek słuchania i wypełniania poleceń. Ten model przez wieki dominował w Kościele – przede wszystkim ze względu na panujący w średniowieczu feudalno-hierarchiczny sposób rozumienia państwa i władzy, który wpłynął także na teologię. Pewne symptomy zmiany tego modelu – głównie przez stopniowe dowartościowywanie roli świeckich – dają się zauważyć na długo przed Soborem Watykańskim II i stopniowo stają się coraz bardziej wyraźne – między innymi w nauczaniu papieża Leona XIII i jego następców. Jednak dopiero Sobór Watykański II, rozwijając swą eklezjologię komunii, postuluje powrót do ewangelicznego i patrystycznego modelu rozumienia Kościoła. Dlaczego?
Powodów jest wiele. Jeden z nich to wykształcenie się sztucznego, stereotypowego przekonania, że od spraw wiary, życia duchowego, nauczania moralności i głoszenia Ewangelii są duchowni, natomiast od reszty, czyli od spraw tego świata – świeccy. Ci pierwsi mają się więc uświęcać, prowadząc autentyczne, głębokie życie duchowe, ci drudzy natomiast – jakąś jego namiastkę. Kluczowa staje się w tej wizji kwestia powołania. Ci powołani do kapłaństwa automatycznie otrzymują przepustkę do „lepszej” części Kościoła. Powołani do małżeństwa lub żyjący samotnie stają się natomiast jego peryferiami; są raczej przedmiotem niż podmiotem aktywności apostolskiej, bierną i wycofaną częścią Kościoła, tkwiącą w przekonaniu, że ich sposób przeżywania wiary ogranicza się w zasadzie do indywidualnej pobożności i moralnie poprawnego życia. Nie dziwmy się więc, że takie przeświadczenie, gdy systematycznie utrwaliło się w naszej samoświadomości i ugruntowało w Kościele, musiało zrodzić klerykalizm (zarówno u duchownych jak i u świeckich), inercję, apostolską stagnację i duchową obojętność. Ojcowie Soboru Watykańskiego II dostrzegali ten problem w całej rozciągłości i dlatego widzieli potrzebę reformy. Potrzebę wciąż aktualną.
Oczywiście, w najmniejszym stopniu nie zamierzam umniejszać wagi tego, co nazywa się powołaniem do określonego stanu życia – zwłaszcza powołania kapłańskiego. Chcę jednak zwrócić uwagę, że ten oraz inne rodzaje powołania wyrastają z czegoś bardziej podstawowego i właściwego wszystkim chrześcijanom, a mianowicie – z chrztu; są jakby jego ukonkretnieniem – aplikacją do określonej posługi i stylu życia w Kościele. Natomiast sama teologia chrztu odsłania nam coś jeszcze – to właśnie, do czego jako chrześcijanie wezwani jesteśmy wszyscy, bez wyjątku. Wydaje się, że między innymi do tego nawiązuje papież Franciszek, wpisując w temat synodu komunię, uczestnictwo i misję. Chodzi więc o pewne aspekty życia Kościoła, które nie zostały jeszcze należycie odnowione przez posoborową reformę, co wciąż skutkuje między innymi marginalizowaniem roli osób świecki w Kościele – w tym zwłaszcza kobiet – a także wieloma innymi trudnościami. Kościół boryka się z nimi zarówno w swej wewnętrznej rzeczywistości, jak i „na zewnątrz” – w relacji do świata i zachodzących w nim procesów. Jednak „Kościół”, nie znaczy „oni” – prezbiterzy i biskupi. Kościół to także świeccy. Zbliżający się synod ma więc prowadzić wszystkich wiernych, do pełniejszego i bardziej świadomego przeżywania swego miejsca i roli w Kościele, do wiary dojrzałej i konsekwentnej, do dialogu i zaangażowanego uczestnictwa w głoszenie dobrej nowiny o Chrystusie, innymi słowy – do postawy bardziej podmiotowej. Dlatego nie będzie jednorazowym, epizodycznym wydarzeniem, ale procesem. Czy to się uda? Pierwszym testem okaże się półroczny okres prac synodalnych w Kościołach lokalnych. Oczywiście, biskupi będą mieli za zadanie zaproponować pewną ścieżkę konsultacji i dialogu. Jednak to, na ile ich propozycję podejmiemy, zależeć będzie od nas samych i od naszego osobistego poczucia odpowiedzialności za Kościół oraz za jego dalszą drogę.
Aleksander Bańka