Maskony medialne

W antyutopijnej powieści Stanisława Lema „Kongres futurologiczny” znajduje się znamienny epizod. Oto pacjent budzi się po operacji i widzi, że jest teraz „młodą, przystojną Murzynką”. Scena ta symbolicznie oddaje, rozgrywający się na naszych oczach, proces rozmycia tożsamości.

W zasadzie jest tak, że tożsamość człowieka wyznaczają takie czynniki, jak płeć, rasa, naród, język, religia, kultura. Dzięki nim jestem sobą, wchodząc w bogatą sieć różnic i powiązań. Gdyby nagle zmieniono moją płeć, przynależność rasową, narodową, religijną itp., przeżyłbym – jak bohater Lema – szok. I wydałbym, jak on, okrzyk trwogi.

Proces zmiany lub deprecjacji tożsamości dzieje się na naszych oczach. Otóż wmawia się ludziom, że ich płeć, rasa, naród, religia itp. są nieważne lub wręcz szkodliwe. Trzeba się wstydzić tego, że się jest – w zależności od aktualnej kampanii medialnej – osobą białą (bo biali wyzyskiwali nie-białych), mężczyzną (bo mężczyźni zdominowali kulturę), Polakiem (choćby dlatego, że Polacy mieszkają na ziemi Holokaustu), katolikiem (bo katolicy, by ograniczyć się do jednego piętna, chronią pedofilów). Każda i każdy z nas przynależy do przynajmniej jednej z tych kategorii. A gdyby się jej wyzbyć, to – podpowiadają medialni macherzy i uliczni aktywiści – życie stałoby się znacznie łatwiejsze i lepsze.

Proces zmiany lub deprecjacji tożsamości jest procesem stopniowym. Mało kto z nas staje przed lustrem i dostrzega gwałtowną transformację swej postaci. Raczej widzi to, co zwykle, jednocześnie nucąc: „tam w lustrze to niestety ja”. Potem przychodzi wstyd, kult inności, moda na przebieranki. Te ostatnie lepiej wychodzą w sferze kultury niż natury, choć regularny trening kulturowy może zmienić nawet naturę. Wszystko się (s)kończy jednym wielkim pomieszaniem.

Proces rozmywania tożsamości trzeba odróżnić od procesu oddawania sprawiedliwości. Jeśli ludzie różni ode mnie doznali krzywd od ludzi takich jak ja, trzeba tym pierwszym zadośćuczynić. Nie oznacza to jednak, że trzeba zatrzeć własną tożsamość, próbując stać się tym, kim się nie jest lub próbując stać się kimś nieokreślonym. Co innego – komplementarna i sprawiedliwa różnorodność; co innego – bezbarwna jednolitość. Tej pierwszej nie osiągnie się przez niwelowanie różnic. Gdy różnice zostaną zatarte, nie będzie miejsca na komplementarność, gdyż wszyscy staną się tacy sami, czyli nijacy.

Dlaczego proces de-identyfikacji przebiega tak sprawnie? Odpowiedź również znajdziemy u Lema. Jego bohaterowie funkcjonują pod wpływem środków chemicznych, zwanych maskonami. Maskony, wprowadzone do mózgu, zasłaniają „dowolny obiekt świata zewnętrznego obrazami fikcyjnymi tak sprawnie, ze osobnik zachemaskowany nie wie, co jest w postrzeganym realne – a co ułudne.” W naszej rzeczywistości funkcje maskonów pełnią media. Wystarczy jeden prosty maskon medialny, by wywołać cały łańcuch zdarzeń niszczący dotychczasowe tożsamości i odniesienia kulturowe.

Jeden wycięty kadr – i mamy ruch BLM wraz z niszczeniem pomników. Jedna przekręcona (i pozbawiona kontekstu) informacja – i mamy płonące kościoły w Kanadzie. Jedna nagłośniona prowokacja osoby M. – i mamy rzeszę obrońców jej praw (które nie wiadomo w czym zostały złamane). Jedna wulgarna wrzutka w mediach społecznościowych – i mamy tysiące ludzi na ulicach i przed świątyniami. Jeden film o kilku księżach – i tylu ludzi zrywa więzi z Kościołem. I tak dalej – gdyż „maskony działają w ilościach miligramów, ale łącznie każdy człowiek pochłania ich około stu dziewięćdziesięciu kilogramów w ciągu roku.”

Lemowskie maskony miały na celu przesłonięcie trudów szarego i ciężkiego życia przyjemnymi ułudami. Współczesne maskony mają na celu uproszczenie świata. Człowiek, który nie widzi świata społecznego w jego bogactwie i komplikacji, będzie podatny na manipulację. Maskony powiodą go na barykady kulturowej rewolucji, która zabierze ludziom ich tożsamości, ujednolicając wszystkich. Maskony uczynią z nas ludzi bez przeszłości, bez wyższych wartości, bez duchowej głębi. Dzięki nim staniemy się wyuzdanymi konsumentami bawiącymi się (symbolicznie rzecz ujmując) na Lemowskim „bankiecie Wyzwolonej Literatury”, gdzie jedynym kultem jest kult środków odurzających. Kiedy to nastąpi? Według Lema, dokładnie za osiemnaście lat – w 2039 roku. Czy mu wierzyć? Skoro w cytowanej tu książce z 1970 roku przewidział zamach na papieża, czemuż nie brać na serio innych jego przewidywań?

Wróćmy na koniec do epizodu, od którego zacząłem. Gdy bohater „Kongresu futurologicznego”, wpadł w szok po operacji na jego tożsamości, poddano go operacji kolejnej. Tym razem obudził się jako kontestator i rewolucjonista. Nie czekam więc na wrześniowe 100-lecie urodzin Lema (wielkiego znawcy „będziejów” jako przeciwieństwa „dziejów”) i piszę o jego proroczej książce już teraz. Obawiam się bowiem, że po nowym wysypie maskonów i po nowych medialnych przeszczepach zamienię się wkrótce – jak wielu moich kolegów – w kontrkulturowego rewolucjonistę.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Wojtysiak