Pięć miesięcy po porodzie zdobyła złoty medal olimpijski

I to po drugiej stronie globu! 25 lat temu przebojem wdarła się do świadomości Polaków jako mistrzyni. Dzięki niej przez chwilę Polska stała się niespodziewanym liderem klasyfikacji medalowej na igrzyskach olimpijskich. O wspaniałych wspomnieniach, ale i tym, co było po drodze, oraz o tym, co jest teraz, opowiada Renata Mauer-Różańska.

Jakimi wartościami kieruje się Pani w życiu?

Jest ich sporo - miłość, przyjaźń, szacunek, wzajemna pomoc. To, co jest związane z etyką i moralnością. W różnych sytuacjach życiowych okazuje się, że ponadczasowe wartości są potrzebne nam wszystkim. By się nawzajem rozumieć, akceptować, znajdować wspólne cele.

Czy poza strzelectwem lubi Pani jakąś inna dyscyplinę sportową?

Żeby zachować dobre zdrowie, podejmuję się różnych aktywności. Z mężem lubimy chodzić po górach. Kiedy córka była mała, ciągnęliśmy ją sporo po górach, za co nas chyba bardzo nie lubiła (śmiech). Podobnie potem z synem, który w wieku kilku lat zdobył Śnieżkę i wchodził na nią potem różnymi szlakami. Ja zaczynałam od Tatr przez zgrupowania strzeleckie, które odbywały się w Zakopanem. Lubię wędrówki górskie, gdy na szlaku nie ma dużo turystów. Ostatnio często jeździmy w Karkonosze, ale chodziłam także po Bieszczadach i Beskidach. Tatr mi brakuje, bo dawno tam nie byłam.

Pracuje Pani od lat jako nauczyciel akademicki. Była Pani radnym Wrocławia przez dwie kadencje – z czego wynika ta aktywność pozasportowa?

Pewnego dnia pomyślałam sobie, że nie będę przecież całe życie utrzymywać tak wysokiego poziomu strzeleckiego, więc postanowiłam spróbować czegoś innego. Kiedy zostałam radną miejską, mój syn miał 2 lata. Nawet nie przypuszczałam, że ta aktywność wiąże się z myśleniem przez siedem dni w tygodniu o różnych sprawach miasta. A dalej trenowałam strzelectwo, więc to odkładanie karabinu trwało stopniowo. Pamiętam, że w tym okresie zaczynałam treningi w momencie, gdy wszyscy odpoczywali. I to było mi bardzo potrzebne. Mogłam się wtedy wyciszyć po całym dniu obowiązków w radzie miejskiej, w domu i na uczelni.

Warto było się zaangażować w działalność samorządową?

Oczywiście, ponieważ sportu z tej perspektywy nigdy nie znałam. Przed laty mój szef, śp. Leopold Kałuża, zawsze mi powtarzał: „Specjalnie nie mówię ci niczego, co dotyczy zaplecza sportowego. Skoncentruj się na treningu i strzelaniu, a moim zadaniem jest zabezpieczyć ci to, czego potrzebujesz”. Nigdy nie byłam więc obciążana takimi informacjami. Gdy zostałam radną, zobaczyłam tak naprawdę sport z zupełnie innej perspektywy. I wówczas zrozumiałam, ile zawdzięczam ludziom, którzy przygotowywali mi przez lata warunki do uprawiania strzelectwa. Ile to kosztowało pracy, determinacji i odpowiedniego podejścia.

W strzelectwie złotego medalu olimpijskiego nie zapewniał jeden strzał, ale gdy Pani świeciła tryumfy trzeba było oddać pięćdziesiąt dobrych prób. Czterdzieści w kwalifikacjach i dziesięć w finale. To wymaga stałej precyzji, perfekcjonizmu. Czy ten charakter sportowy odzwierciedla Pani charakter w życiu?

Zawsze miałam tendencję do perfekcjonizmu we wszystkim, czym się zajmowałam. Mama uczyła mnie haftu. Po latach dostałam od niej pamiątkę, którą ciągle przechowuję. To wyszywanka. Nie wiem, ile miałam wtedy lat – może 10. Ale zauważyłam, że wkłucia igły były wręcz idealnie równe. Każde miało około milimetra odległości. Jak to możliwe? Teraz, gdy patrzę z pewnej perspektywy czasowej, widzę swoje predyspozycje. Lubiłam to, co wymagało precyzji. Dlatego właśnie strzelanie do tarczy od pierwszych zajęć przysposobienia obronnego mnie wciągnęło. Doznałam wtedy olśnienia i zapragnęłam się tym zajmować.

Będzie Pani śledzić Igrzyska Olimpijskie w Tokio?

Akurat zaczyna się wtedy mój urlop, więc chętnie pokibicuję polskim reprezentantom. Szczególnie, że te igrzyska przesunęły się o rok, a wielu sportowców pracowało na nie bardzo ciężko. Nie jest łatwo wydłużyć cykl przygotowań aż o taki okres. Strzelectwo pozwala utrzymywać najwyższy poziom przez dłuższy czas, ale nie wszystkie dyscypliny dają taką możliwość.

Kiedyś powiedziała Pani, że o medalu olimpijskim marzyła Pani tak jak o kochającej się rodzinie, dzieciach i mężu. Wszystko się udało! Zatem o czym marzy teraz Renata Mauer-Różańska?

(śmiech) Teraz to marzę o doktoracie. To moje aktualne wyzwanie związane z uczelnią. Już wcześniej chciałam się tym zająć. Dlatego zrezygnowałam z wyborów na kolejną kadencję rady miejskiej. Po drodze nastąpiły jednak duże zmiany na Akademii Wychowania Fizycznego. Potem nadszedł COVID-19, a wraz z wirusem zmiana trybu pracy, zdalne nauczanie syna i znowu nie było możliwości. Ale teraz myślę, że nadszedł dobry moment, by powalczyć o doktorat. Choć mam jeszcze wiele innych marzeń, już bardziej osobistych, które zostawię w swoim sercu.

« 1 2 3 4 »
oceń artykuł Pobieranie..

mjr