Jeśli kraj ma nie dość siły – tym bardziej zadań politycznych nie może odkładać na później.
Po „Ludzi, których znałem” Wacława Zbyszewskiego sięgnąłem w mojej ulubionej księgarni machinalnie. Autor był przyjacielem Cata-Mackiewicza, więc przynajmniej chciałem sprawdzić, o kim pisze. Od esejów historycznych na ogół ciekawsze są i monografie, i pamiętniki, zdecydowałem się jednak Zbyszewskiego kupić ze względu na wspomnienia o Adolfie Bocheńskim i samym Mackiewiczu, a także – na rozdział o „Dmowskim i dmowszczykach” (opinie konserwatystów o nacjonalizmie zawsze mogą być inspirujące). Książka okazała się nie tylko zbiorem esejów, ale i fascynującym pamiętnikiem, rozrzuconym we wspomnieniach o innych, oraz ciekawą ekspozycją konserwatywnych przekonań autora.
Najważniejszym bodaj ideowym odniesieniem w książce jest pierwsza redakcja, w której Zbyszewski pracował, krakowski „Czas” i przedwojenni neostańczycy. Najważniejsze zaś doświadczenie biograficzne (najważniejsze, bo stało się dla autora źródłem najciekawszych przemyśleń) to polska dyplomacja, w której przepracował tylko dziewięć lat, ale za to w dwóch epokach – przed zamachem majowym i potem. Dzięki zebranym tam doświadczeniom i zawartym znajomościom jego wspomnienia to również poczet ambasadorów Drugiej Rzeczypospolitej (późniejszych prezydentów Zaleskiego i Raczyńskiego, Skirmunta, Lipskiego i innych). O arystokratach w dyplomacji pisze, że „dali Polsce rzecz ważną, cenną: bilet wizytowy dla świata. Bilet, który przyjęto”. Jednak to, co jest cnotą w dyplomacji, nie zawsze nią bywa w polityce. Zbyszewski skarży się więc, że polski konserwatyzm (w polityce, bo nie chodzi przecież o wielkich ambasadorów – wygnańców) często podmywał „podskórny prąd oportunizmu”. „Wszelkiego powodzenia” życzy natomiast narodowcom, skoro konserwatyści „stracili wszelką rację bytu, bo w Polsce nic do konserwowania już nie ma”. Zaznacza jednak, że nie godzi się „z teorią, że Niemcy są groźniejsi dla nas niż Rosjanie”, tak jak uważa „antysemityzm – za obłęd, a idealizowanie Polaków – za grube nieporozumienie”. Narodowych demokratów przestrzega też przed przeżywaniem w kółko przegranych (a nawet nierozegranych) partyjnych bitew, bo „partie, obozy polityczne są organizacjami ludzi żyjących, nie nieboszczyków. Anglicy w prasie codziennej nigdy nie kłócą się o działalność zmarłych”, więc i polscy narodowcy „powinni zrozumieć, że działalność Dmowskiego nie ma dzisiaj aktualnego wpływu na popularność ich stronnictwa”.
Spierać się warto o przyszłość. Na tę przyszłość polskim politykom daje sporo praktycznych rad. Polityka musi być długofalowa, nie wolno jej zadań odkładać na później, bo „kraj tak słabiutki jak Polska musi zawsze się spieszyć, nie wolno nigdy mu mówić, że »czas na nas pracuje«”. Wobec deficytów materialnej siły, „w której atutów mamy tak potwornie mało, osobiste walory powinny być wyzyskane do maksimum”. (Choć, niestety, wydaje się, że dziś od świadomości, że Polski nie stać na zły personel polityczny, jesteśmy dalej niż kiedykolwiek). Zaleca realizm, bo nie wolno „samych siebie oszukiwać, zamykając oczy na rzeczywistość”, ale realizmu nie należy mylić z konformizmem, bo „konformizm musi zawsze prowadzić do immobilizmu, do stagnacji, do marazmu, do upadku”. Idee natomiast, choć „są abstrakcją, zamieniają się wreszcie w potężną rzeczywistość, mobilizują miliony ludzi”.
Tych parę notatek z lektury Zbyszewskiego to jedynie ogólne tezy wysnute z jego wspomnień o wybitnych Polakach. Zaletą refleksji konserwatywnej jest bowiem jej realizm i empiryzm, wnioski wypływające z życia, doświadczenia, historii, nie z (ideologicznej) spekulacji czy (politycznej) propagandy. Natomiast zasady w konserwatywnej perspektywie zachowują zawsze suwerenną pozycję, bo sama polityka (której prowadzenie jest obowiązkiem) poruszać się musi we względnym świecie okoliczności. Przed wojną Zbyszewskiemu politycznie było bliżej do sanacji niż do przedwojennej opozycji, a jednak nie wahał się Brześcia i Berezy uznawać za hańbę. Warto go czytać (szczególnie w czasie tak upalnego lata jak teraz) nie po to, by się ze wszystkim zgadzać, ale by spojrzeć z uczuciem w przeszłość. I także, byśmy sami pomyśleli – o znaczeniu tego fragmentu historii, w którym żyjemy, oraz o ludziach, których mieliśmy szczęście spotkać.•
Marek Jurek