Myśl wyrachowana: Brak wpływów Kościoła nie oznacza niezależności. Oznacza inne wpływy.
Kilka dni temu około 200 osób protestowało w Warszawie przeciw ministrowi edukacji Przemysławowi Czarnkowi. Taką liczbę podała „Gazeta Wyborcza”, co znaczy, że mogło ich być mniej, ale na pewno nie więcej. Burzyli się ci ludzie przeciw ustawie o szkolnictwie, m.in. przeciw zapisowi mówiącemu o obowiązkowej religii lub etyce. Według gazety, która poświęciła tej w sumie drobnej sprawie wiele miejsca, była to „oddolna inicjatywa”. Co prawda osoby w to zaangażowane miały bliski związek z organizacją strajku kobiet i podobnych zadym, ale to oczywiście zupełny przypadek. Mniejsza o to. Dla mnie ciekawsze było to, co oni tam między innymi krzyczeli, a mianowicie: „Dość ideologizacji! Dość dyskryminacji! Dość wpływów Kościoła”.
Głęboko słusznie brzmią takie hasła i chyba wielu ludzi przekonują, no bo kto by nie był przeciw ideologizacji i dyskryminacji. Wpływów Kościoła też nie chcemy, bo my przecież dorośli i samodzielni jesteśmy. Wiemy, co mamy robić, nie pozwolimy, żeby nam ktoś pod kołdry zaglądał. Nie będzie papież pluł nam w twarz i dzieci watykanił.
Ale zaraz: komu z Państwa Kościół zaglądał pod kołdrę? Komu ksiądz odjął od ust kiełbasę w piątek? Komu odebrał pigułki antykoncepcyjne? Nie widzę, nie słyszę.
No właśnie… same puste hasła. Bo co to są wpływy Kościoła? Czy nie jest to prosta konsekwencja faktu, że olbrzymia większość społeczeństwa przyznaje się do członkostwa w Kościele katolickim? Jasne, że na tym się katolicyzm wielu rodaków kończy. Ale dla wielu się nie kończy. Jaka inna instytucja potrafi co tydzień gromadzić rzesze ludzi w prawie każdej miejscowości kraju? I to się dzieje od wieków! Nawet jeśli w niektórych regionach kościoły odwiedzało przed pandemią tylko 20 procent zobowiązanych, to w skali kraju wciąż jest to wiele. Czy taka rzecz mogłaby nie mieć wpływu na funkcjonowanie państwa? I czy obecność Kościoła w przestrzeni publicznej jest objawem dyskryminacji kogokolwiek, czy może raczej objawem normalności?
Twierdzę, że to drugie, bo normalne jest, że państwo liczy się z tym, czym żyją jego obywatele. Dlatego takie rzeczy jak religia w polskiej szkole nie są niczym dziwnym, a tym bardziej złym. Zły byłby brak alternatywy, ale alternatywą jest etyka. Śmiem twierdzić, że robiony wokół tego hałas wynika z ofensywy środowisk, które szykują nam ideologizację i dyskryminację, o jakiej się nawet bolszewikom nie śniło. Gdyby ci ludzie osiągnęli cel i usunęli „wpływy Kościoła”, nic już nie ochroniłoby społeczeństwa przed ich, delikatnie mówiąc, wpływami.•
Franciszek Kucharczak