Według raportu „o nadużyciach seksualnych popełnionych przez niektórych duchownych w diecezji płockiej” (zgłoszonych w latach 2007-2021) sądy kościelne skazały za pedofilię około 1,1 proc. duchownych tej diecezji. Z tego stwierdzenia wynikają dwa wnioski. Pierwszy: przestępcy seksualni to 1,1 proc. duchownych. Drugi: 98,9 proc. duchownych nie ma nic wspólnego z pedofilią. Oba wnioski są ważne.
28.06.2021 20:07 GOSC.PL
Nie będę tu omawiał wspomnianego raportu, o którym informował "Gość Płocki". Chcę jedynie rozwinąć dwa powyższe wnioski, osadzając je w kontekście dyskusji o pedofilii w Kościele. Zanim to uczynię, zaznaczę tylko, że podane liczby są przybliżone, gdyż toczy się jeszcze kilka postępowań z wszystkich „20 zawiadomień o możliwości wykorzystania seksualnego osób małoletnich przez niektórych duchownych”. Jest jednak mało prawdopodobne, by liczby te uległy jakiejś większej zmianie. Domyślam się też, że proporcje winnych i niewinnych wśród wszystkich polskich duchownych układają się podobnie. (Oczywiście, pod warunkiem, że winę mierzymy dowodami, a nie pomówieniami). Dlatego używam liczby 1,1 oraz 98,9 jako przybliżony i symboliczny wyraz tych proporcji.
Jeśli chodzi o pierwszy wniosek, to ktoś powie, że 1,1 proc. (zwłaszcza w porównaniu z niektórymi innymi instytucjami lub grupami) to mało. Dla katolika jednak owe symboliczne 1,1 proc. to o 1,1 proc. za dużo. Pamiętajmy, że Kościół nie jest zwykłą instytucją, lecz instytucją, która dla świata ma być znakiem miłości Boga. Kapłan, który ma prowadzić do Chrystusa, a grzeszy pedofilią, strasznie krzywdzi innych, a zarazem dokonuje swego rodzaju świętokradztwa. Wierni mają prawo zapytać, jak to się stało, że w Kościele pojawili się i funkcjonowali tacy (nawet nieliczni) kapłani. Z raportu wynika, że występujące u nich zaburzenia sfery seksualnej (powiązane z uzależnieniem od pornografii) wymagają długoterminowej terapii. Ważne, by zaburzenia te rozpoznawać i leczyć w odpowiednim czasie, nie dopuszczając do kapłaństwa lub wykluczając z niego tych, którzy się do niego nie nadają.
Przejdźmy do wniosku drugiego. Ogromna większość polskich księży – powiedzmy symbolicznie: 98,9 proc. – nie ma nic wspólnego z pedofilią. Pojawia się więc pytanie: dlaczego znaczna część mediów (i w konsekwencji: znaczna część ich użytkowników) zwraca uwagę przede wszystkim na 1,1 proc., a nie na 98,9 proc.? Spotkanie statystycznego księdza pedofila w najbliższym kościele jest bardzo mało prawdopodobne, a to właśnie o niego jest tyle hałasu! Co innego słuszne oburzenie pojedynczymi przypadkami zła, a co innego – budowanie fałszywie uogólniającej narracji o Kościele. Marek Jurek napisał ostatnio, że narracja ta przypomina antysemicką nagonkę, w której winy nielicznych przenoszono na wszystkich. A poprzez tę narrację – pisze publicysta – „Kościół jako taki jest intencjonalnie poniżany” (GN nr 24, „Syndrom oblężonego Teatru”).
Rzeczywiście, jesteśmy w sytuacji, w której proces oczyszczania Kościoła zbiega się z antykościelną nagonką. Oba zjawiska należy ściśle od siebie odróżniać. Warto też zapytać: skąd się owa nagonka bierze i dlaczego skupia się na temacie pedofilii? Moja hipoteza jest taka, że świat (w sensie głównego nurtu kształtującego opinię publiczną) przyspieszył i że w tym przyspieszeniu Kościół jest mu zawadą. To napięcie między światem a Kościołem nie wiąże się tylko z generalnym stosunkiem do religii, lecz zawiera także szereg innych elementów. Zwrócę tu wagę na dwa z nich, szczególnie ważne w dyskutowanym kontekście.
Po pierwsze, tym, co radykalnie dzieli Kościół i świat, jest stosunek do ludzkiej seksualności. Świat uważa, że seksualność jest siłą, której nie można opanować – można ją tylko różnorodnie i twórczo (nawet na przekór zastanym standardom obyczajowym) wyrażać. Kościół myśli całkiem inaczej. Co więcej, szczególną rolę odgrywają w nim ludzie, którzy ślubują stałą seksualną wstrzemięźliwość jako istotną wartość. Każdy przypadek złamania takiego ślubu będzie więc dla świata okazją do tego, by efektownie podważać wartość i samą możliwość wstrzemięźliwości. (Być może mamy tu do czynienia z resentymentem, ale nie chcę tu wchodzić dalej w filozofię i psychologię). Pamiętajmy przy tym, że pedofilia jest dziś jedną z nielicznych i ostatnich form seksualności, które budzą jeszcze powszechne społeczne potępienie. Prawdopodobnie więc z tego powodu mniejszościowe zjawisko pedofilii stało punktem wyjścia krzywdzących uogólnień.
Po drugie, Kościół swą niedemokratyczną strukturą nie pasuje do świata. Owszem, z tą demokratycznością świata różnie bywa, ale formalna demokracja znajduje się na jego sztandarach. Przypomnijmy, hierarchiczna struktura Kościoła nie jest celem samym w sobie, ani nie ma służyć niczyjemu splendorowi – jest tylko środkiem do nieskazitelnego przekazywania depozytu wiary. Struktura ta jest po to, by uchronić Kościół przed doktrynalnym i moralnym populizmem. Świat, który chce mieć wpływ na Kościół, musi więc złamać jego strukturę. Nic więc dziwnego, że świat będzie oskarżać Kościół o najgorsze przestępstwa po to, by pokazać, że Kościół sobie z nimi nie radzi i że potrzebuje kontroli ze strony świata lub przemian na jego modłę.
Czy w takiej sytuacji Kościół powinien odwrócić się od świata? Nie. Raczej powinien wciąż składać świadectwo o Chrystusie i całościowo głosić swą doktrynę, w tym pełną naukę o ludzkiej seksualności i o różnorodności naszych powołań. Powinien też stale siebie oczyszczać, także (choć nie tylko) z grzechów seksualnych i z grzechów mieszania służby ze splendorem. W tym wszystkim zaś, co najważniejsze, nie powinien stapiać się ze światem, ani ulegać światu.
Jacek Wojtysiak