Myśl wyrachowana: Ludzie mają problem z Kościołem, dopóki nie spotkają jego Założyciela.
Kilka dni temu, z błogosławieństwem Kościoła, poszliśmy trójkami w miasto. Mieliśmy przeświadczenie, że Bóg nas do tego wzywa. Pozostała część wspólnoty modliła się żarliwie przed wystawionym Najświętszym Sakramentem w największym kościele miasta.
Spotkaliśmy młodego chłopaka, na oko dwudziestolatka. Szedł na kebaba, ale zatrzymał się, widząc radosne uśmiechy moich dwóch młodych towarzyszek (bo nie sądzę, że mój uśmiech mógł być dla niego atrakcyjny). Widząc, że naprawdę cieszymy się z przyjaźni z Jezusem, zaczął mówić, że u niego tak łatwo nie jest, bo ma ciężkie życie. Gdy jednak jedna z jego rozmówczyń zaświadczyła, że Jezus wyrwał ją i męża z ciężkiego kryzysu małżeństwa, wywołanego m.in. narkotykami, przestał się licytować na życiowe utrapienia. Powiedział za to, że od lat nie był w kościele. – W Boga wierzę, ale w księży nie – oświadczył.
– To tak jak my! – wykrzyknęliśmy równocześnie. – Ale ja księży nienawidzę – odparł, uzasadniając to głównie skandalami pedofilskimi. Słowo „nienawidzę” powtórzył jeszcze kilkakrotnie. Napomknął wprawdzie, że wie, iż nie wszyscy księża są tacy, ale widać było, że nie bardzo go ta wiedza przekonuje. Zapewniliśmy chłopaka, że nas też te rzeczy bolą, po czym ja poinformowałem go, że akurat teraz w bazylice w ołtarzu jest wystawiony Pan Jezus, a nie ksiądz. – Tam nawet możesz Mu się poskarżyć na księży – zasugerowałem.
Całe to gadanie nie miałoby pewnie większego znaczenia, gdyby nie to, co nastąpiło zaraz potem. Jedna z naszych dziewczyn zaproponowała mu modlitwę. Zgodził się. I wtedy, gdy tak się modliliśmy, uwielbiając Boga w tym człowieku, wkroczył Duch Święty. Czuło się, że chłopak mięknie. W pewnej chwili prowadząca modlitwę zapytała go, czy chciałby przyjąć Jezusa do swojego życia. Chciał. Zaczął powtarzać za nią słowa modlitwy i wtedy zobaczyłem rzecz nadzwyczajną: jego oczy napełniły się łzami. Kiedy skończyliśmy, on nie mógł wydusić ani słowa. Chyba ani księża, ani cokolwiek innego nie było już dla niego problemem. Z odmienioną twarzą skierował się w stronę bazyliki…
W tym jednym epizodzie zobaczyłem jak na dłoni, o co chodzi z tą całą laicyzacją, co nas tak podobno atakuje. Ludzie po prostu nie widzą Jezusa, więc nie mają żadnej motywacji, żeby być w Kościele. A po co mieliby być, jeśli nie z powodu Boga? Jeśli nie dzielimy się żywym Bogiem, bez sensu są jakiekolwiek wysiłki. A nie dzielimy się, jeśli sami nie mamy doświadczenia relacji z Nim. Na darmo budujemy świątynie, na darmo prowadzimy dysputy, bez celu tworzymy struktury, jeśli nie doprowadzamy nikogo do Chrystusa.
To Jezus nawraca, nie my. Naszą jest jednak rzeczą w mocy Ducha przyprowadzać ludzi do Niego. Sam nam to zlecił.
Franciszek Kucharczak