Jestem psem mojego społeczeństwa i narodu! To jest zadanie literatury.
Cekamy na beatyfikację. Chcę przypomnieć nauczanie Prymasa Tysiąclecia kierowane przez niego do „ludzi pióra” – jak pisarzy, poetów i dziennikarzy nazywał. Kiedyś zebrałem je w obszernym eseju (GN 1/2013), tu skrót tego przesłania i jego puenta.
Słowo ma być leczące, twierdzi. Odwołuje się do ewangelicznej opowieści o bogaczu i ubogim Łazarzu. Jej bohaterami są dla niego psy liżące wrzody żebraka (Łk 16,21). Kreśli analogię między wiernym psim językiem leczącym rany nędzarza a językiem literatury i publicystyki. Macie być takimi właśnie Bożymi psami! – woła do pisarzy. „Lizać rany człowieka pobitego, leczyć naród, leczyć ludzi”, posługiwać się twórczo językiem po to, „aby »wylizać rany« pobitych” – to główne zadanie literatury. „Rany leczyć, a nie rozgrzebywać”, „tworzyć dobro, a nie zło”, nie „zostawiać brudu w książkach” – „to jest dopiero służba Słowu Wcielonemu”, konkluduje.
Nie zawsze tak bywa – ubolewa. Potępia zjawiska, które – jego zdaniem – wypływają z literackiego non serviam, buntu przeciw Bogu. Tworzenie „fikcyjnego zła” i „rozkoszowanie się nim dla względów literackich”, „zabijanie prawdy i miłości słowem kłamliwym i wypełnionym nienawiścią”, zwyczaj pisania „jak najgorzej o ojczyźnie”, parodiowanie wielkich dzieł literatury, wyprowadzanie „z tajni grzechów i niedoli ludzkiej” tego, co „ciemne i brudne”, poniewieranie człowiekiem, frywolność, brutalność – to podstawowe grzechy sprzeniewierzające się szczytnemu powołaniu literatury, czyniące z literackiego słowa „anty-Słowo”. „Chroń mnie przed całą tą »literaturą«” – modli się w „Zapiskach więziennych”.
Ma cztery rady dla piszących. Po pierwsze: „Słowo trzeba rodzić z czystego serca”. Wzorem jest Niepokalana – w Niej Słowo znalazło „odpowiednie miejsce”, w Niej mogło spocząć i z Niej się narodzić. Po drugie: „Mówcie prawdę”, bo „słowo kłamane nie zbawia”. Modli się: „nie dopuść, by słowa moje przerastały moją prawdę”. Po trzecie: milczcie sporo, bo „Chrystus ostrzegał przed wielomówstwem”. Milczenie sprzyja sztuce bezcennej: słuchaniu. Po czwarte: kochajcie krzyż. Ceną za pożywne słowo jest cierpienie, „tajemnica tworzenia w bólu i krwi”. „Stawiajcie znaki w swoich książkach nie inkaustem, ale własną krwią!”
Kiedyś, przypomina, Kornel Makuszyński, siedząc przy biurku, dostrzegł na dłoni promień słońca. Chciał go przykryć drugą dłonią, ale nie dało się i pomyślał, że to znak, że „jeśli pisać warto, to tylko promieniem słonecznym”. Wyszyński korzysta z tego obrazu, apelując do pisarzy i publicystów: nie przykrywajcie promieni, odsłaniajcie je, dawajcie ludziom światło, piszcie światłami, w ten sposób służycie Słowu – „Światłości Prawdziwej”.
Słowa prymasa zachowały fascynującą świeżość. Wystarczy jedynie zmienić inkaust na klawiaturę, kłamstwo na fejkniusa i frywolność na pornografię, a cała reszta jest zdumiewająco aktualna. Nagrody literackie znów są wręczane tym, którzy przelewają „brudne dusze” (patrz: niżej) w polskie rany, a w mediach toczą się debaty, w których obrońców książek „pisanych światłami” (patrz: wyżej) nazywa się „autorami dla kucharek” i warsztatowymi popaprańcami, zaś porównanie do Mniszkówny należy do najłagodniejszych epitetów. Więc słowa prymasa przeżywają którąś już młodość. Na Jasnej Górze 4 maja 1958 roku mówił do pisarzy:
„Może się na mnie obrazicie, wytworni pisarze! Wszystko mi jedno. Obraźcie się na mnie i wy! Ale wam powiem: macie być psami, może jedynymi, którym została jeszcze odrobina miłości do człowieka pokaleczonego i poranionego! Wasz język musi im służyć, gdy ludzie wielcy i wspaniali, ucztujący w pałacach już nie widzą człowieka poranionego, wyrzuconego na ulicę, wciąż nadal bitego i kopanego! Będziesz jeszcze brudnym piórem dziobał w jego rany? Będziesz je rozdrażniał, zanieczyszczał, przelewał w nie całą twoją brudną duszę, zapłaconą groszami od wiersza, by poniewierać cierpiących i zmęczonych Polaków? Wam przystoi inne podejście i lepsze zrozumienie waszego zadania: widzę rany, okrywam je płaszczem i choćby własnym językiem – wylizuję. Jestem psem mojego społeczeństwa i narodu! To jest zadanie literatury, twórczości słowa: rany leczyć, a nie rozgrzebywać! Chronić przed infekcją chociażby za cenę służby osobistej, jak najbardziej drastycznej, by słowo wszędzie ciałem się stało”.
Był odważny. Mówił, że jego programem są „Ojcze nasz”, „Zdrowaś, Maryjo” i „Wierzę”. Że w nich jest oparcie, wolność i wiedza o tym, dokąd iść. I że nie ma i nie potrzebuje innego programu. I że radzi taki program wszystkim, także dziennikarzom i poetom.•
ks. Jerzy Szymik