Słodko-gorzki smak rekordu Roberta Lewandowskiego

W obecnym tygodniu nazwisko Lewandowskiego odmieniane jest już tylko przez jeden przypadek – przypadek Müllera.

Słodko-gorzki smak rekordu Roberta Lewandowskiego   Robert Lewandowski po meczu z SC Freiburg, 15 maja 2021 PAP/EPA/Matthias Hangst

Kapsztad. 3 lata przed wyrównaniem rekordu Gerda Müllera. Wsiadam do taksówki niedaleko pomnika czterech południowoafrykańskich noblistów. Sizwe, sympatyczny kierowca, pyta na dzień dobry, skąd przyjechałem. „Poland” – na to słowo taksówkarz reaguje szerokim uśmiechem i głośnym: „Robert Lewandowski!”.

Tamtą historię wspominam w tygodniu, gdy nazwisko Lewandowskiego odmieniane jest już tylko przez jeden przypadek – przypadek Müllera. Szkoda, że w minioną sobotę, w meczu przedostatniej kolejki Bundesligi „Lewy” nie zdobył jednego gola więcej i nie pobił słynnego rekordu 40 trafień w sezonie, tym samym nie zakończył – dodajmy nieco już męczącego – ciągu „rekordowych” doniesień zza zachodniej granicy. Dlaczego właściwie przypomniał mi się Kapsztad? Bo w tamtej taksówce kolejny raz zrozumiałem, że dane mi jest – przepraszam, jeśli kogoś uderzy patos – żyć w czasach kariery Roberta Lewandowskiego. A kolejny „niemożliwy rekord” polskiego napastnika, bity na naszych oczach, nie tyle potwierdza ten fakt, co podkreśla smak współczesnego kibicowania.  

Przypominam sobie z bardzo wczesnego dzieciństwa proroctwo Zbigniewa Bońka wypowiedziane po mundialu w 1986 r. Wtedy kapitan Biało-Czerwonych, a dziś prezes PZPN, powiedział do kamery mniej więcej to, że jeśli w czterech kolejnych edycjach mistrzostw świata osiągniemy podobny sukces, co w czterech minionych, powinniśmy się bardzo cieszyć. Aż do 2002 r. polska kadra nie zakwalifikowała się do żadnego turnieju. Dziś może warto sparafrazować tamtą wypowiedź, myśląc o polskiej piłce „po Lewandowskim”. Drugi „Lewy”... Może dopiero się urodzi.

Idealnie opisał obecną rolę Roberta Lewandowskiego w drużynie narodowej Stefan Szczepłek na łamach „Rzeczpospolitej”. Gdy najlepszego piłkarza świata kontuzja wykluczyła z meczu z Anglią, felietonista „Rzepy” stwierdził: „Ta kontuzja jest dla reprezentacji Polski jak nagła niedyspozycja dyrygenta przed premierą w La Scali”.

Lewandowski-forma-szczytowa... Nie tak łatwo przypomnieć sobie, od kiedy obowiązuje taka gra skojarzeń. Gra, która musiała znaleźć odbicie w wielkich osiągnięciach. Trudno nie cieszyć się, że polski napastnik dokonał czegoś, co nie udało się żadnemu piłkarzowi w Niemczech prawie od pół wieku. Rekord Müllera miał być nie do pobicia. Na razie został wyrównany. I tu pojawia się pierwszy gorzki smak niekończącego się festiwalu „Lewandowski gol”.

Najpierw dziennikarz z „Der Spiegel” wyobrażał sobie, jak pięknym gestem ze strony Polaka byłoby odpuszczenie tego rekordu. „Bo to jest Gerd Müller. Bo Bayern bez Müllera nigdy nie byłby tym klubem, którym się stał” – argumentował. Niedługo później były reprezentant Niemiec Dietmar Hamman apelował, by Lewandowski w ogóle nie wychodził na boisko w najbliższym meczu przeciwko Augsburgowi. Powód ten sam. Piękny gest wobec legendy niemieckiej piłki. Trudno nawet skomentować ten dość specyficzny typ rozumowania. Wszelkie wątpliwości co do swojego występu uciął w końcu sam Robert Lewandowski. W rozmowie z „Bildem” stwierdził, że gdyby w najbliższym meczu Bayern dostał rzut karny w 90 minucie, to on podszedłby do jedenastki. „Wydaje mi się, że co jak co, ale akurat on zrozumiałby, że chcę najzwyczajniej wziąć piłkę i zapewnić sobie ten rekord” – mówił o Müllerze, który był przecież łowcą goli, a także łowcą rekordów. Wcześniej nasz napastnik stwierdził na antenie Polsat News: „Rekordy są po to, żeby je pobijać”. Krótko i na temat.

I to bardzo na temat. Bo w gruncie rzeczy idea piłki, ale i całego sportu, jest taka, jak to krótkie zdanie Lewandowskiego. Pobijać rekordy, wygrywać z przeciwnikiem. Zawsze tu i teraz, zawsze w czasie rzeczywistym. Rekord, o którym rozpisują się od miesięcy media, ma też nieco gorzki smak, ponieważ daliśmy się uwieść czarowi statystyk. Ostatnio wyliczono, że Polak (Lewandowski) zdobywał w tym sezonie Bundesligi bramkę średnio co 59 minut, zaś Niemiec (Müller) w rekordowym sezonie 1971/72 strzelał co 77 minut. Który z nich jest zatem lepszy? Albo inaczej: kto jest większą legendą? Czy naprawdę musimy odpowiadać na takie pytania?

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Piotr Sacha