Świat w Kościele zwraca się przeciwko Kościołowi.
Benedyktowi XVI na 94. urodziny z najgłębszą wdzięcznością
Niepostrzeżenie Benedykt XVI stał się strawny dla lewych i otwartych. Ze wszystkiego pamiętają mu już tylko (pozytywnie) dwie rzeczy. Pierwszą: że poszedł na emeryturę i przestał dręczyć postępowy świat. Drugą: że w 1969 roku powiedział w heskim radiu, iż Kościół „czekają ciężkie czasy”, że będzie małą trzódką, że „nie będzie w stanie zapełnić wielkich budowli, które powstały w okresie dobrej koniunktury”. Hura! – powtarzają te słowa wszystkie niusłiki i tygodniki. Nawet on to wiedział: przestaną się liczyć, znikną, przejmiemy rząd dusz.
Otóż śmiem twierdzić, że obie te kwestie są marginesem wielkiego profetycznego dzieła Benedykta XVI. W pierwszym przypadku chodziło o niewiele więcej niż o biologię, a w drugim – nie było niczym odkrywczym w Europie lat 1968–1969, patrząc w Paryżu i Tybindze na coś w rodzaju stałego strajku kobiet, przewidzieć, że Kościół na tym ucierpi. Tymczasem prawdziwie wielkim prorokiem, przenikliwym demaskatorem podstępnych form zła, przewodnikiem duchowym dla Kościoła, budzącym furię wilków (nieraz w owczych skórach) bywał wielokrotnie i w najgłębszych, żywotnych dla Kościoła kwestiach. Na przykład kiedy pisał:
• że Kościół jest communio, a nie concilium. Czyli że nie jest permanentnym soborem czy synodem, ale permanentną wspólnotą. I to nie pierwszorzędnie wspólnotą sióstr i braci (też, ale wtórnie), lecz wspólnotą Boga z ludźmi, każdego z nas z Nim. Bo jesteśmy siostrami/braćmi dlatego, że mamy wspólnego Ojca (odrzucenie więzi z Ojcem łamie siostrzeństwo i braterstwo międzyludzkie). Siłą Kościoła jest wiara, nie debata. Pisał tak: „Namiętne angażowanie się ludzi w dyskusje synodalne nie przynosi zbytnich korzyści – podobnie jak nie ten staje się sportowcem, kto angażuje się w powstanie Komitetu Olimpijskiego. Wierzącym wcale nie zależy na aktualnych informacjach, w jaki sposób biskupi i księża sprawują swe urzędy. Dla nich najważniejsze jest, aby wiedzieć, czego chce od nich Bóg w życiu i śmierci. Kościół, o którym mówi się za dużo, sam nie mówi o tym, o czym powinien (…). Istnieje katolicyzm papierkowy, urzędowy, katolicyzm obrad, posiedzeń i przemówień i przygnębionych, nie znoszących samych siebie funkcjonariuszy”;
• że „Kościół musi wciąż na nowo próbować objąć siecią Jezusa Chrystusa wszystko, co jest w świecie. Ale dzisiaj czujemy też ponownie ruch przeciwny, że świat w Kościele zwraca się przeciwko Kościołowi, chce przeforsować swoje kryteria, z Kościoła chce uczynić świat i nie chce tej decyzji Jezusa, której wymaga posłuszeństwo Jego słowu szczególnie tam, gdzie to słowo nas oczyszcza i zmienia. (…) Przy Kościele trwają z największą determinacją ci, którzy odrzucają całą jego historyczną misję i namiętnie zwalczają treści, jakie starają się w Kościele zaszczepić czy utrzymać jego oficjalni przedstawiciele. Ludzie ci, choć pragną pozbyć się tego, czym Kościół był i czym jest, jednocześnie nie pozwalają się z niego usunąć, dążąc do uczynienia go takim, jakim w ich opinii powinien być”. A „chrześcijaństwo jako potwierdzenie tego, co sami wymyśliliśmy, jest zawsze mile widziane”, zaś ulubiona modlitwa świata w Kościele to odwrócona modlitwa przedkomunijna: nie zważaj na grzechy Kościoła, lecz na moją świętość…;
• że „»posyłam was jak owce między wilki«. Pan stał się Barankiem i jako Baranek wszedł w wilczy świat i został rozszarpany. Nie bójcie się, nawet jeśli wy, owce, jesteście pośród wilków. To oznacza gotowość do tego, że jako owce zostaniemy rozszarpani. Wiara oznacza podążanie za Jezusem i dlatego obejmuje gotowość do męczeństwa, gotowość do zranień. Bez tej gotowości wiara nie istnieje. Również w Kościele, gdyż świat jest także w Kościele, spotykamy subtelniejsze formy problemu wilka i owcy. Również w Kościele są wilki i nam wszystkim zagraża uwolnienie naszej wilczej natury. W każdej chwili mamy do dyspozycji maczugę fundamentalizmu. Jeśli zostanie ona wobec kogoś użyta, to jest on zmuszony do milczenia. Nowe tortury, które się teraz stosuje, nie służą do tego, aby zmusić ludzi do mówienia, lecz raczej do milczenia”. Chorobą Kościoła jest uleganie dyktaturze strachu: „Strach przed ludźmi ma nad nami taką władzę, że Kościół jest słaby, dlatego sól traci w nim swój smak, dlatego jego światło nie stoi na świeczniku, lecz często jest ukryte pod korcem”.
I dlatego „kto pragnie obecności Jezusa Chrystusa w życiu ludzkości, nie znajdzie jej wbrew Kościołowi, a jedynie w nim”. I powtarza za Augustynem: „Człowiek ma w sobie Ducha Świętego w takim stopniu, w jakim kocha Kościół”.
Oto są kwestie znacznie ciekawsze niż emerytura i hura.•
ks. Jerzy Szymik