Cierpiący Sługa Jahwe dobrowolnie zjednoczył się z działaniem Boga i uczynił je swoim własnym. Przede wszystkim dlatego, że to Bogu „spodobało się zmiażdżyć Go cierpieniem”.
Na stojąco
Trzeci upadek pod krzyżem ma miejsce natychmiast po spotkaniu z płaczącymi niewiastami. Biorąc pod uwagę, że po nim następuje już odarcie Jezusa z szat, przyjmijmy, że Jezus ostatni raz upadł przed samym szczytem Golgoty. Oczywiście Ewangelie nie mówią o upadkach Jezusa, ale ta starożytna tradycja jest bardzo prawdopodobna. Brandstaetter literacko oddał zmęczenie Jezusa w sposób perfekcyjny. Czy komukolwiek z nas, adorujących Jezusa w tzw. ciemnicy w wielkoczwartkowy wieczór, przyszło do głowy, że nie było to więzienie o podwyższonym standardzie, a raczej tymczasowy postój przedłużony do rana? Czy kiedykolwiek pomyśleliśmy, że Jezus de facto cały czas, od pojmania w Ogrójcu, stał? Lub szedł? Trudno zatem się dziwić, że – nawet zakładając, iż Szymon przejął krzyż na wczesnym etapie krzyżowej drogi – do potknięć i upadków dochodzić musiało. Cierpiący Sługa Jahwe naprawdę był zmiażdżony cierpieniem!
Paradoks piękna
Uwierzyć w to trudno. Izajasz to wiedział, skoro napisał: „Któż uwierzy temu, cośmy usłyszeli? Na kimże się ramię Pańskie objawiło? On wyrósł przed nami jak młode drzewo i jakby korzeń z wyschniętej ziemi. Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał” (Iz 53,1-2). To szokujące: „najpiękniejszy spośród synów ludzkich” nie ma blasku ani wyglądu? Owszem, i to jest kolejny paradoks. Można go odnaleźć w liturgii Kościoła: jedna z antyfon odmawianych cyklicznie przez cały rok przed psalmem na cześć piękna króla i jego cnót w Wielkim Tygodniu zostaje zastąpiona fragmentem... o „pozbawionym wyglądu” Słudze Pana. Ksiądz profesor Jerzy Szymik w swojej monografii „Theologia Benedicta” w ślad za Józefem Ratzingerem zapyta: „Jak to rozumieć?”. Odpowiedź pada natychmiast – odnosi się do Tajemnicy Chrystusa, która poucza nas, że piękno prawdy i prawda piękna obejmują „okaleczenie, ból, a nawet mroczną tajemnicę śmierci, i że piękno to można odnaleźć tylko przez przyjęcie bólu, a nie niezależnie od niego”. Ksiądz Szymik podsumowuje kategorycznie: „Zgoda na miłość jest zarazem zgodą na zranienie; druga jest immanentnie zawarta w pierwszej. Komunikat kochającego, czyli najgłębsza prawda na temat miłości, brzmi w tej sprawie następująco: nic nie powstrzyma mojej woli miłości”.
W woli Ojca
Słowo „wola” zatem znów staje się kluczem. „Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic. Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego” (Iz 53,3-4). Czy Bóg skazał? Czy raczej Chrystus obarczył się sam? „Nic nie powstrzyma mojej woli miłości” osiąga szczyt. Ale bibliści mówią jasno: w czwartej pieśni Izajaszowej Sługa dobrowolnie jednoczy się z działaniem Boga i czyni je własnym. Owszem, Ten, który właśnie upada pod krzyżem, jako dziecko zapytał zatroskanych Rodziców: „Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w sprawach mojego Ojca?”. Kilka godzin po tym upadku, zanim wyzionie ducha, powie: „Wykonało się”.
Kiedy w poprzednim odcinku tych wielkopostnych rozważań pojawił się wątek „siedmiogłowej hydry”, z którą należy walczyć w sobie (czytaj: ze „starym człowiekiem”) zapytała mnie osoba głęboko wierząca: „Ale jak to zrobić?”. I dodała: „To straszne, ale te wszystkie problemy widzę w sobie! Widząc, nie jestem w stanie powiedzieć, jak te łby hydry odcinać!”. Nie odpowiedziałem, bo sam znam ten ból „ościenia grzechu”, „starego człowieka”, który w każdym z nas ma całkiem wygodne mieszkanie. Patrząc na „zmiażdżonego cierpieniem”, już wiem, co odpowiedzieć: „Wejdź na Jego drogę”. „Nic nie powstrzyma mojej woli miłości” powinno otworzyć te drzwi. Bo „nic” oznacza „nic”. Nawet mój własny grzech.
ks. Adam Pawlaszczyk