Według wspomnień Romana Ingardena – największego polskiego filozofa, a zarazem przyjaciela Edyty Stein – trzy przełomowe wydarzenia jej życia miały miejsce w marcu. Przypatrzmy się im bliżej, śledząc duchową drogę przyszłej świętej oczami polskiego filozofa.
01.03.2021 18:45 GOSC.PL
Wydarzenie pierwsze. „Edith Stein przyjechała do Getyngi w 1913 r. na wiosnę” – pisze Ingarden i dodaje: „na wiosnę, na Wielkanoc zaczyna się rok szkolny w uniwersytetach niemieckich”. Wielkanoc 1913 r. przypadała w marcu. Prawdopodobnie więc w tym miesiącu Edyta Stein przybyła do Getyngi, aby rozpocząć studia filozoficzne pod kierunkiem Edmunda Husserla. Jakie znaczenie miały one dla młodej dziewczyny, która odeszła od żydowskiej wiary swej matki i określała siebie jako osobę bezreligijną?
Filozofia Husserla godziła w jeden z największych (i wciąż popularnych) przesądów intelektualnych, który wielu ludziom zamykał drzwi do religii. Przesąd ten brzmi: istnieje tylko to, co jest badane przez nauki przyrodnicze. Husserl nauczał, że oprócz świata przyrody istnieje duchowy świat świadomości, dzięki której ten pierwszy świat może w ogóle być dla nas dostępny. Co więcej, oprócz doświadczenia zmysłowego są jeszcze inne rodzaje doświadczenia, które odsłaniają nam rozmaite i bogate dziedziny bytu. Ingarden zajął się bliżej doświadczeniem estetycznym i dziedziną sztuki; a Edyta Stein doświadczeniem cudzej psychiki i dziedziną życia psychicznego. W ten sposób przygotowała się na doświadczenie religijne i na to, co się w nim odsłania.
Wydarzenie drugie. Ingarden przytacza notatkę Edyty Stein z marca 1921 r.: „Jadę na najdonioślejszy fakt w moim życiu”. I pyta: „Co to mogło być?”, sugerując, że chodzi tu o chrzest. Wiemy jednak, że jego przyjaciółka przyjęła chrzest dopiero 1 stycznia 1922 r.; ale z drugiej strony wiemy też, że decyzja o przyjęciu chrztu była podjęta wcześniej, a okoliczności zewnętrzne opóźniły jej realizację.
Dlaczego Edyta Stein przyjęła chrzest? Ingarden nie chciał tej sprawy zgłębiać, pisząc, że „to jest jej prywatna i osobista sprawa”. Zauważył jednak, że z rozmów z nią i z jej pism wynikało, że „posiadała pewne określone doświadczenie, mianowicie doświadczenie Bóstwa, i że wywołało ono pozytywną jej reakcję”. Owo doświadczenie kiełkowało i rozwijało się w sprzyjającym dla niego klimacie: młoda studentka i asystentka Husserla spotkała wśród jego uczniów osoby pełne głębokiej i żywej wiary. One to dzieliły się z nią swym świadectwem, przemyśleniami, lekturami. One to wprowadziły ją do „chrześcijańskiej biblioteki”, w której szczególnie zauroczyły ją pisma św. Teresy z Avili. Dlatego na chrzcie przyjęła imię Teresa.
Wydarzenie trzecie. Ingarden cytuje kartkę, którą otrzymał od Edyty Teresy Stein w marcu 1933 r.: „Jadę do klasztoru – to już dawny zamiar okolicznościami przyspieszony”; owe okoliczności to rozpoczęte właśnie prześladowania Żydów. Ostatecznie Teresa wstępuje do Karmelu siedem miesięcy później, przybierając imię Benedykta od Krzyża. Z dalszego jej życia wiemy, że Krzyż stanie się jej udziałem nie tylko w mistycznym, lecz także fizycznym sensie.
Ingarden zawsze miał dystans do zakonnego etapu życia i twórczości swej przyjaciółki. Jest to zrozumiałe, gdyż twórczość ta nie była już „czystą” filozofią, lecz przenikały ją osobiste doświadczenia i tradycja Kościoła. Z drugiej strony filozofia Ingardena nie sprzeciwiała się wierze. Ingarden był programowo otwarty na wszelkie możliwe źródłowe doświadczenia, a sam pozostawił najprecyzyjniejszą w dziejach filozofii analizę pojęcia Boga jako bytu absolutnego – bytu ponadczasowego oraz niezależnego i pierwotnego wobec wszystkiego, co istnieje. Raz nawet napisał, że człowiek – poświęcając życie dla najwyższych ideałów i wartości – staje „w poczuciu pełnej odpowiedzialności wobec Boga” i uzyskuje z Nim „styczność”. Słowa te z pewnością mogłyby charakteryzować Edytę Stein – św. Teresę Benedyktę od Krzyża.
Zakończmy cytatem z jej późnego dzieła „Byt skończony a byt wieczny”. Widać w nim ślady i analizy filozoficznej, i głębokiej wiary, i wręcz mistycznego wyznania:
„Nie da się zaprzeczyć, że moje istnienie jest ulotne, przedłużane z chwili na chwilę i narażone na możliwość unicestwienia. Lecz również jest faktem niezaprzeczalnym, że mimo tej ulotności jestem; że z chwili na chwilę bywam utrzymywana w istnieniu. Wiem, że mnie ktoś podtrzymuje, dlatego jestem spokojna i czuję się bezpieczna. Nie jest to pewne siebie poczucie bezpieczeństwa mężczyzny, który o własnych siłach stoi na pewnym gruncie, ale słodkie i szczęśliwe poczucie bezpieczeństwa dziecka, niesionego na mocnym ramieniu. […] I gdy mnie Bóg zapewnia ustami Proroka, że stoi przy mnie wierniej niż ojciec i matka, co więcej – że sam jest Miłością, widzę wtedy jasno, jak „rozsądne” jest moje zaufanie do Ramienia, które mnie podtrzymuje, i jak niemądra byłaby wszelka trwoga przed wpadnięciem w nicość – oczywiście, jeśli się tylko z własnej woli nie oderwę od owego Ramienia mnie chroniącego”.
Kto ma zaufanie do Bożego Ramienia, może nieść swój Krzyż wszędzie, nawet w najmroczniejsze miejsca świata, takie jak Auschwitz-Birkenau.
Jacek Wojtysiak