Prezes fundacji Dobry Brat: Pomogliśmy już kilkuset żołnierzom walczącym w Donbasie

Polska fundacja Dobry Brat pomogła prawie 300 żołnierzom walczącym w Donbasie - mówi PAP jej prezes Mariusz Markowski. Były przypadki, że dzięki rehabilitacji w Polsce osoba, której powiedziano, że już nigdy nie będzie chodzić, zaczęła biegać - dodaje.

Pomysł pomocy wojskowym zrodził się w 2014 roku, kiedy na Ukrainie wybuchł konflikt z prorosyjskimi separatystami. Pierwsza grupa ukraińskich wojskowych, której udzielono pomocy w Ośrodku Dobry Brat w województwie pomorskim, obejmowała 35 osób, a każda z nich wymagała manualnej rehabilitacji - opowiada Markowski, polski przedsiębiorca, prowadzący interesy na Wschodzie.

Za pobyt i rehabilitację pierwszej grupy rannych żołnierzy zapłacił sam Markowski i jego znajomi. Prezes fundacji zaznacza, że organizacja turnusów rehebilitacyjnych była ogromnym wyzwaniem. "To są ludzie z ranami wojennymi, których my w Polsce już nie znamy" - podkreśla. "My nie chcemy ich głaskać, leczyć, my chcemy ich wyleczyć (...) My leczymy przez ból" - akcentuje rozmówca PAP.

Nie obyło się jednak bez trudności: był to 2014 rok, uczestnicy turnusu śledzili informacje o wydarzeniach na froncie, o atakach, dochodziło do histerii. "Czyjś przyjaciel zginął, czyjaś brygada wpadła pod ostrzał..." - opowiada prezes fundacji. "Wtedy stwierdziłem, że na pewno przydałby się im psycholog. Moja koleżanka ze Lwowa zgodziła się przyjeżdżać do grup jako wolontariuszka i pracować z nimi podczas rehabilitacji" - dodał. Bezpłatnie pracuje z nimi też polska lekarka rehabilitacji medycznej.

Markowski podkreśla, że początkowo planował, iż będzie to jednorazowa akcja, jednak po zakończeniu pierwszego turnusu w armii rozeszła się informacja, że "tam rzeczywiście leczą", ludzie zaczęli pytać, kiedy będzie kolejna możliwość wyjazdu. Dotychczas w turnusach wzięło udział prawie 300 rannych żołnierzy, w tym niektórzy powtórnie. Przeważnie są oni w wieku od 18 do 30 lat.

Według niego dwie trzecie z nich wyjechało wyleczonych. "Na przykład ktoś przyjechał, kulejąc, ponieważ miał ranę w nodze, która była zagojona, ale nie była zrehabilitowana; po trzech tygodniach rehabilitacji stawów zaczął chodzić. (...) Inny chłopak, któremu powiedziano, że już chodzić nie będzie, przyjechał do nas o dwóch kulach, po trzech turnusach rehabilitacyjnych zaczął biegać" - opowiada.

Był też Sasza, który przyjechał podtrzymywany przez ojca, bo nie mógł w ogóle samodzielnie chodzić, miał praktycznie ściętą połowę głowy szarpnelem - wspomina Markowski. Po trzech turnusach, podczas jednego ze świąt na Ukrainie, sam podszedł go grobu swoich kolegów i przyklęknął - opowiada.

W turnusach wzięły udział dwie kobiety. Jedna z nich straciła obie nogi i cierpiała na bóle fantomowe. Druga kobieta miała ranę nogi, teraz może tańczyć - mówi Markowski.

W jego ocenie z wyjazdów żołnierze wynoszą "zdrowie, nadzieję na wyzdrowienie i przekonują się do Polski". "Oczywiście nie wszystko się udaje. Są niestety tacy pacjenci, u których kule zostały w ciele, np. w głowie, na całe życie i nikt nie jest w stanie im pomóc" - ubolewa.

"Dowiedziałem się o osiągnięciach tego projektu od przyjaciół, którzy wzięli w nim wcześniej udział" - mówi PAP oficer ukraińskiego wojska, który prosił o anonimowość. "Jeśli chodzi o zabiegi i sprzęt, to mamy teraz prawie to samo też na Ukrainie, ale tu chodzi o poziom pracy rehabilitologa"; lekarz pracował z nami od godziny 7 do 21 - zaznacza czynny żołnierz. "Trzeba było zrobić tak, bym mógł przywrócić swoje funkcjonalne możliwości. I udało mi się" - opowiada wojskowy, który stracił nogę. "Po pewnym czasie, nie mówię, że po miesiącu czy po dwóch, ale po pewnym czasie zaczynasz chodzić o lasce, potem samodzielnie, a potem nawet zaczynasz biegać" - dodaje.

Środki na pomoc, które pochodzą od biznesmenów na Ukrainie i ukraińskich mniejszości w Polsce, pokrywają koszty transportu, pobyt w ośrodku i rehabilitację. Turnusy są organizowane po kosztach - zaznacza Markowski, który jest współwłaścicielem Ośrodka Dobry Brat w Osieku, w którym odbywa się rehabilitacja. Obecnie w związku z pandemią koronawirusa zawieszono wyjazdy, ale fundacja ma nadzieję na ich wznowienie, kiedy pojawi się taka możliwość.

"Jestem 27 lat na Ukrainie. Zrobiłem tu całkiem niezły biznes. I uważam, że coś się ode mnie Ukrainie należy" - stwierdza Markowski, który jest współwłaścicielem firmy zajmującej się m.in. antykorozją przemysłową.

Za swoją działalność na rzecz żołnierzy Markowski został odznaczony przez ukraińskie ministerstwo obrony i Gwardię Narodową oraz otrzymał podziękowania od rządu. Uczestnicy turnusów w ramach wyrazów wdzięczności przekazują Markowskiemu naszywki swoich jednostek. Część kolekcji wisi w ramce na ścianie jego kijowskiego gabinetu.

« 1 »