Ojciec uśmiechnął się: "Mimo wszystko pójdź tam, ucz się i staraj się być dobry. Jeżeli nie masz powołania, da ci je Matka Boża Wspomożycielka."
"Byłem pewny, że poznałem człowieka świętego i że ks. Bosko odkrył we mnie coś, co było znane tylko Bogu i jemu" - wspominał zimowy wieczór (20 grudnia 1887 r.) na Valdocco Alojzy Variara, który początkowo wcale nie chciał być w oratorium. To ojciec go do tego namówił, który widział, że wielu chłopców zrealizowało tam swoje powołanie zostając księżmi. Alojzy wtedy niegrzecznie odpowiedział tacie, że nie ma żadnego powołania, ale ojciec niezrażony stwierdził, że jeśli nie ma, to da mu je Matka Boska.
Chłopiec początkowo nie potrafił się odnaleźć na Valdocco, czuł się osamotniony. Dopiero muzyka sprawiła, że przyłączył się do grupy śpiewaków. Ogromne znaczenie miał dla niego rok 1891. Wtedy zrozumiał, że zostać salezjaninem, nie oznacza wybrania zawodu. To poświęcenie swojego życia Bogu i ludziom, do których Bóg nas posyła. W ciągu tego roku do oratorium dotarło sporo listów od misjonarzy, w tym pięć od ks. Unii, który był misjonarzem w Aqua de Dios w Kolumbii, gdzie pracował wśród trędowatych.
2 października 1892 roku Alojzy składa na ręce ks. Michała Rua śluby wieczyste, a także prosi o wysłanie go na misje. Rozpoczyna studium filozofii w Turynie-Valsalice, w seminarium dla misjonarzy. W 1984 roku przybywa do Włoch ks. Unia, jest już schorowany i pragnie znaleźć kogoś na swoje miejsce.
"Napisałem do Matki Bożej na karteczce, że chciałbym pojechać na misje do Kolumbii i położyłem na Jej sercu, wetknąłem między Madonnę i Dzieciątko. Oczekiwałem z wielką wiarą i nadzieją: Matka Boża wysłuchała moją modlitwę. Na początku nowenny przybył do Valsalice ks. Unia, aby w imieniu ks. M. Rua wybrać wśród kleryków jednego dla siebie. Jakie było moje zaskoczenie oraz radość, gdy wśród 188 kleryków, którzy mieli to samo pragnienie, zatrzymując się przy mnie, powiedział: To jest ten mój." - pisał Alojzy.
Ks. Unia zapytał młodego kleryka, czy chce z nim pojechać do Kolumbii, Variara nie wahał się. Wspominał, że miał wrażenie, że to wszystko mu się śni. Był bardzo radosny i podkreślał, że tę łaskę zawdzięcza Matce Bożej.
6 sierpnia 1894 roku dotarł do Aqua de Dios po 40 dniach podróży okrętem - przepłynął ocean Atlantycki, potem na statku tysiąc kilometrów rzeką Maddaleną i jeszcze 4 dni konno.
"Przybyliśmy! Nasz przyjazd był prawie niespodziewany, ale jak wspaniale witali nas kochani nasi trędowaci. Zdawało się, że wyzdrowieli na sam widok ks. Unia. Kochali go tak bardzo!" - notował Alojzy.
W tym czasie w Aqua de Dios żyło 620 trędowatych i drugie tyle zdrowych, z ich rodzin. Wśród trędowatych pracowało wtedy trzech salezjanów: ks. Unia, ks. Raffaele Crippa i ko. Giovanni Lusso. Z salezjanami współpracowały siostry Ofiarowania Pana Jezusa. To dzięki nim powstała grupa dziewcząt bardzo gorliwych - Córek Maryi.
Zanim przybył ks. Unia, pijaństwo i samobójstwa były rzeczą powszednią. Odkąd się pojawił miejsce to stało się normalną wioską ze sklepami, warsztatami, szkołą, kościołem, przychodnią lekarską. Ks. Unia poprosił Alojzego, by nauczył dzieci i starszych śpiewu i muzyki. 8 września 1894 roku dzieci śpiewają po raz pierwszy Sei pura, sei pia, sei bella Maria. A trzy lata później orkiestra dęta trędowatych malców daje pierwszy koncert. To były na pewno trzy lata nie tylko uczenia się cierpliwości, ale też przekraczania samego siebie, Alojzy musiał nauczyć dzieci dmuchania i gry na instrumentach, a to przecież wiązało się z dotykaniem własnymi ustami ustników używanych przez trędowatych.
W międzyczasie umiera ks. Unia. Przed śmiercią napisał jeszcze do Alojzego: "Odwagi, Alojzy, ucz się i módl. Nigdy nie zapomnę o Tobie w moich modlitwach." 24 kwietnia 1898 roku Variara zostaje księdzem. Święceń udziela mu biskup Bagoty. Gdy wraca do Aqua de Dios słyszy swoją orkiestrę. 1 maja odprawia Mszę prymicyjną. Była to tak ogromna radość, że jeden z trędowatych zanotował: "Zapomnieliśmy tego dnia, że przebywamy w miejscu cierpienia".
Ks. Varia spędzał 4-5 godzin dziennie w konfesjonale. Tam odkrywa, że wiele dusz m.in. z Towarzystwa Córek Maryi jest zdolnych do dużego wysiłku duchowego, a nawet gotowych poświęcić się Bogu. Niektórym zaczyna sugerować, aby "uczynić z własnej choroby rodzaj apostolstwa, oddać własne życie Bogu do dyspozycji". Od 1901 do 1904 roku 23 Córki Maryi złożyły swe życie Bogu w ofierze. W ten sposób rodzi się Instytut Sióstr Najświętszego Serca Jezusowego. Jako osoby trędowate albo pochodzące z rodzin trędowatych nie zostałyby przyjęte do żadnego innego zgromadzenia. Arcybiskup Bagoty został poinformowany o powstaniu zgromadzenia i zaakceptował jego regulamin. Przyjęte do zgromadzenia chciały służyć Bogu i poświęcić się służbie zwłaszcza dzieciom w sierocińcu.
Ks. Michał Rua stwierdził, że "zgromadzenie jest piękne i powinno trwać". Były to ostatnie dobre słowa, które ks. Alojzy usłyszał. Potem rozpoczęła się burza nad nim i rodzącym się zgromadzeniem. Musiał opuścić Aqua de Dios i Kolumbię. Znosił wszystko w cichości serca, cierpliwie, poddawał się woli Bożej, ofiarowywał to wszystko za zgromadzenie, które faktycznie żyło i pomnażało się.
Matka przełożona Lozano pisała: "W zasadzie nie miałyśmy żadnej obrony, ale Bóg rozciągnął swoją rękę nad nami i w swoim miłosierdziu ocalił nas".
Ostatnie słowa ks. Alojzego do zgromadzenia brzmiały:
"Uświęcajmy chwile życia, jakie nam jeszcze pozostały, ponieważ ich owoce będą trwały przez wieczność. Jak się cieszę, gdy myślę o niebie! Spotkamy się tam wszyscy i będziemy wiecznie szczęśliwi. Teraz żyjemy zjednoczeni duchem, posłuszni, pokorni, czyści, umartwieni, a wszystko tylko z miłości.... Nie pozostawię was sierotami, ponieważ ciągle się modlę za was, aby ujrzeć was kiedyś wszystkie jako święte."
Ks. Variara zmarł mając zaledwie 48 lat, 1 lutego 1923 roku. W 1964 roku papież Paweł VI przyznał jego zgromadzeniu prawa papieskie. W 1993 roku Kościół uznał heroiczność jego cnót, a Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym w 2002 roku.
Korzystałam z książki ks. S. Szmidta SDB, Święci, Błogosławieni, Słudzy Boży Rodziny Salezjańskiej, Wyd. Salezjańskie 1997
M. Gajos