Ogromna część międzyludzkiej komunikacji znalazła się w rękach udzielnych książąt.
11.01.2021 19:30 GOSC.PL
Konta Donalda Trumpa zostały zablokowane albo ograniczone przez serwisy Facebook, Twitter, Google, YouTube i kilka innych. Prywatne platformy internetowe ocenzurowały nie pierwszego lepszego blogera, nie lokalnego polityka nadającego z Georgii albo Minnesoty, nawet nie Kaczyńskiego czy Orbana, ale wciąż urzędującego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Poprzez społecznościówki Trump przekazywał wiadomości wyborcom, omijając liberalne media, z którymi jest skonfliktowany. Teraz już nie może tego robić.
Dawno, dawno temu uważano, że internet będzie przestrzenią wolności i jeśli coś może zagrażać jego użytkownikom, to najwyżej brak kontroli. Tymczasem powszechne uzależnienie od mediów społecznościowych sprawiło, że ogromna część międzyludzkiej komunikacji znalazła się w rękach udzielnych książąt, których nie obowiązują ani wypracowywane przez setki lat reguły ograniczające władzę państwową, ani zasady, jakich powinny trzymać się media. Najskuteczniejszym sposobem ograniczenia ich władzy byłby odpływ klientów, ale czy to prawdopodobne? Wojna z Donaldem Trumpem spowodowała już odejście wielu użytkowników Twittera do konkurencyjnych serwisów Parler i Gab. Do przełamania oligopolu gigantów jest jednak daleko. Użytkownikowi z reguły zależy na tym, żeby jego posty były jak najpopularniejsze, więc lepiej jest pisać w jak najpopularniejszych serwisach. Ten mechanizm pompuje tych, którzy i tak już są duzi. A jeśli naturalne mechanizmy nie wystarczą, zawsze mogą pomóc te mniej naturalne, takie jak blokada Parlera przez właściciela chmury internetowej, dzięki której funkcjonował.
Wirtualni giganci nie są rzecz jasna wszechmocni. Nie są nawet silniejsi od państw. Gdyby Stany Zjednoczone postanowiły na serio zająć się Facebookiem czy Twitterem, mogłyby zmusić ich właścicieli do ustępstw. Jednak na to się nie zanosi. Zablokowanie Trumpa jest przecież na rękę ludziom, którzy lada chwila będą tworzyć amerykańską administrację. Demokraci nie będą też protestować przeciwko cenzurowaniu konserwatywnego przekazu, bo sami opowiadają się za takimi pomysłami, jak „język neutralny płciowo”. Amerykańska – i nie tylko – lewica ma powody do zadowolenia. Użytkownicy serwisów ich nie mają.
Jakub Jałowiczor